OSTATNIE SZTUKI! Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łemkowie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łemkowie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 30 stycznia 2023

Festyn Łemkowski we Florynce - notatka prasowa z roku 1939.

 

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.







Festyn Łemkowski we Florynce


Donoszę, że dnia 6.8.1939 odbył się festyn łemkowski, w gromadzie Florynka, na polanie obok rzeki Białej, staraniem Koła Zw. Rezerwistów we Florynce, przy nadzwyczajnej pomocy i dużej pracy, włożonej pod każdym względem przez obóz Legii Akademickiej, pod kierunkiem p.ppor. Kazimierza Leśniaka.

Przy tej sposobności Zarząd Koła Zw. Rez. We Florynce prosi Pana Redaktora o zamieszczenie serdecznego podziękowania wszystkim uczestnikom festynu łemkowskiego, a w szczególności Wielm. Ks. prob. Solakowi z Grybowa, Ks. Proboszczowi z Kąclowej, WP. Paszkowej w Grybowie, p. burmistrzowi Dr. Warzesze, p.prez. Zw. Rez. Mordarskiemu, jako delegatowi Zarz. Pow. w N. Sączu, Panu Kapitanowi i wielu paniom i panom, którzy zaszczycili swoją obecnością łemkowski festyn i w ten sposób poparli tut. Koło Zw. Rez. we Florynce.


Za prezesa:

Michał Kucab

Sekretarz

wtorek, 30 sierpnia 2022

R. Reinfuss, Cerkiewki drewniane na Łemkowszczyźnie - artykuł prasowy z roku 1933.

 

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.










ROMAN REINFUSS(Gorlice).

Cerkiewki drewniane na Łemkowszczyźnie.

Pochodzenie stylu cerkiewnego i jego odmiany. – Cerkiew u Łemków. Wpływ budownictwa polskiego. – Potrzeba ochrony opuszczonych świątyń.



Kraków, 20 sierpnia.

Cerkwie podobnie jak i kościółki drewniane, stanowią w budownictwie ludowem dział odrębny, nie są one w ścisłem tego słowa znaczeniu wytworem kultury ludowej, ale raczej umiejętnem naśladownictwem opartem na wzorach, które cieśle wiejscy widzieli po miastach.

Niektórzy autorowie usiłują wprawdzie wyprowadzić rodowód tych wiejskich świątyń od gontyn pogańskich, których wygląd zewnętrzny starają się nawet odtworzyć, są to jednak teorje, oparte na fantazji dotąd naukowo nie potwierdzone.

Zresztą, gdyby nawet w tych odległych czasach, gdy ludy słowiańskie chrzest przyjmowały, istniał już jakiś styl na tyle rozwinięty, że nadawałby się do zastosowania przy budowaniu świątyń chrześcijańskich, to i tak nie wywołałby żadnego wpływu wobec wrogiej postawy duchowieństwa, które wszelkiemi sposobami zrywało nawet najdrobniejsze ogniwa, wiążące lud z dawnemi tradycjami pogańskiemi i zastępowało je zdobyczami kultury chrześcijańskiej.

Dotyczyło to naturalnie i budownictwa, które za sprawą duchowieństwa rozwijało się pod wpływem kultury łacińskiej lub bizantyjskiej, zależnie od tego, z czyich rąk dane narody przyjęły naukę chrześcijańską.

Schizmatyccy Rusini byli w dawnych czasach pod wpływami Bizancjum, stąd w budownictwie cerkiewnem stosuje się niemal wyłącznie styl bizantyjski, który następnie przedostał się do budownictwa ludowego przy równoczesnem wprowadzeniu koniecznych zmian, wynikłych z zastosowania drzewa, jako materjału budowlanego. Od tej chwili czysty styl bizantyjski zaczął się paczyć, cieśle wiejscy często podświadomie łączyli w jedną całość wzory zaczerpnięte z różnych źródeł, tworząc tym sposobem rzeczy nowe, zdumiewające widza ogólną harmonją szlachetnością formy.





W granicach Polski zasiąg wpływów bizantyjskich pokrywa się z granicą terytorjum , które zamieszkują Rusini. Nie wszędzie jednak wpływy te są jednak wpływy te są jednakowo silne. Najbardziej zbliżona do wzorów bizantyjskich jest cerkiew na Huculszczyźnie, która zachowała charakterystyczny dośrodkowy układ naw, do najwyższej nawy środkowej dobudowane są cztery mniejsze, przypominające swem rozmieszczeniem rysunek krzyża równoramiennego, każda z naw kryta jest dachem w kształcie kopuły.

Im dalej na zachód tem mniej spotykamy takich cerkwi, na Bojkowszczyźnie przeważa już układ trójdzielny, powstały przez odcięcie naw bocznych, równocześnie kopuły dachu są czasami zastępowane przez kilkakrotnie załamany dach brogowy.



Najmniej pierwiastków bizantyjskich ma cerkiew na Łemkowszczyźnie, która ostrym klinem wbija się w terytorjum etniczne polskie a zatem najbardziej jest wystawiona na działanie wpływów zachodnich.

Wpływy te uwidoczniły się już w samym układzie naw, który zbliżony jest zupełnie do układu kościołków polskich. Każda cerkiew rozpada się na trzy części: kapłańską (najniższą), dużą prostokątną nawę środkową i babiniec, ponad którym wznosi się smukła wieża.



Huculi i Bojki budują zwykle wieże w pobliżu cerkwi, jako budynek całkiem odrębny. Łemkowie zwyczaj stawiania wieży nad bakińcem przejęli od Polaków, którzy, pod wpływem gotyku, złączyli w XV w. wieżę z budynkiem kościelnym.

Wieża cerkiewna jest wierną kopją drewnianych wieżyczek kościelnych; te same pochyłe, zwężające się ku górze ściany z wystającą u szczytu galeryjką i małemi oknami, zwróconemi na cztery strony świata. Jedynie orjentalna kopuła, nakrywająca wieżyczkę, przypomina, że mamy przed sobą nie kościół, lecz cerkiew.




Wyraźnie natomiast odbiega od wzorów zachodnich konstrukcja dachów. Każda z dwu pozostałych części cerkwi a więc nawa główna i babiniec, pokryte są osobnym systemem Sachów t.zw. Brogowych, które wznoszą się nad sobą w dwu lub trzech kondygnacjach, nadając całej budowli dużo lekkości i wdzięku egzotycznych świątyń.

Na szczycie obu dachów znajdują się okrągłe wieżyczki, podobne do naszych sygnaturek, ale nieco większa, na których spoczywają duże bizantyjskie kopuły.

Dachy, kopuły, wieże, a czasem nawet i ściany samego budynku kryte są gontem. Dzisiaj niestety gont zostaje coraz bardziej wypierany przez blachę, niezgodną z charakterem budowli drewnianej.





Wnętrz cerkiewek punktu widzenia sztuki ludowej przedstawiają się nierównie mniej ciekawie. Uwagę widza skupia w pierwszym rzędzie bogato złocony ikonostas, oddzielający część kapłańską od nawy głównej, w której znajduje się maleńka, ciesielską ręką wykonana kazalnica, z tyłu chór, na którym bardzo rzadko znajdują się ubogie organy. Obrazów czy rzeźb wykonanych przez wioskowego artystę niema prawie zupełnie, czasem tylko jakiś krzyżyk rzeźbiony w drzewie, zapomniany wśród rupieci w kącie zakrystji lub nawinie wymalowany na ścianie święty i oto wszystko.

W dawnych czasach każda cerkiew była także zewnątrz wymalowana i to zwykle różnemi kolorami, jednak deszcze zmyły z czasem farbę tak, że dziś większość budynków ma szarą barwę starego drzewa, tylko tu i ówdzie w zakątkach niedostępnych dla deszczu widać ślady dawnych malowideł.



Ten typ cerkwi powtarza się w każdej niemal wiosce, a odstępstwa od powyższego schematu zdarzają się nadzwyczaj rzadko. Wtedy idą w dwu kierunkach: albo zbliżają się jeszcze bardziej swym wyglądem do polskich kościółków przez zastosowanie stromych dachów dwuspadkowych i wtedy zatracają niemal wszystkie elementy macierzy tego stylu bizantyjskiego , albo też wzorują się na bardziej orjentalnych budowlach Hucułów lub Bojków.

Na zakończenie chciałbym wspomnieć o konieczności roztoczenia fachowej opieki nad temi nielicznemi zabytkami budownictwa cerkiewnego, które dotychczas zachowały się w całości.

Wystarczy, by wieś wybudowała nową cerkiew murowaną, a już stara, choćby najpiękniejsza, skazana jest na zagładę. Niemniej groźnem dla czystości stylu jest barbarzyński sposób „odnawiania:, który polega na obiciu cerkwi blachą od fundamentów aż po czubek wieży.


























W ostatnich latach, wobec gromadnego przechodzenia Łemków na prawosławie, wszystkie cerkwie Łemkowszczyzny znalazły się w jednakowem niebezpieczeństwie, gdyż grozi im po prostu zagłąda, skutkiem tego, że pozbawione zupełnie owieczek parafje grecko–katolickie nie mają funduszów na kosztowną konserwację budynków cerkiewnych, które już dziś bardzo smutny, przedstawiają widok.







środa, 5 maja 2021

Dr J. Garbacik, Na szlakach Łemkowszczyzny - artykuł prasowy z roku 1939.


Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.

 






Dr Józef Garbacik (Kraków).

Na szlakach Łemkowszczyzny.

 

SZCZEGÓŁOWE OPRACOWAMIA REGJONALNO–HISTORYCZNE.

Sporo już czasu minęło od wydania monografji Maszkienic przez prof. Fr. Bujaka, nestora polskich badań dziejów osadnictwa. Postawi on nauce polskiej wielki problem do rozwiązania, wyraził tam poglądów, że zanim będzie można przystąpić do skreślenia obrazu dziejów osadnictwa wsi polskiej, należy wpierw przez szczegółowe monografie poszczególnych regjonów dać solidne podstawy tej syntezie. Od tego czasu pojawiły się poważne studia regionalno–hist., a także pierwsze próby syntez na mniejszych obszarach.

Szczególnem powodzeniem i rezultatami, nieraz wspaniałemi , cieszą się zwłaszcza nasze ziemie kresowe. Dość wspomnieć monumentalne prace z zakresu dziejów i kultury Śląska, prowadzone przez Komitet wydawnictw śląskich przy P.A.U., czy prace Instytutu Bałtyckiego. Ruszyła się również i ziemia żywiecka wydająca już własny organ regjonalny „Gronie”; dużo zrobiono w ziemi Czerwieńskiej dzięki środowisku lwowskiemu, nie pozostało też w tyle Wilno.





Jednak do realizacji postulatu wysuniętego przez prof. Bujaka jeszcze nie blisko. Nawet nie wszystkie nasze kresy zyskały dotąd obszerniejsze opracowania. Doniedawna prawie odłogiem leżały badania nad kresami południowemi, wzdłuż łuku Karpat, a zwłaszcza t.zw. Łemkowszczyzna, co było tem pilniejsze, że badacze ukraińscy szukali i szukają na tym terenie Ukraińców i Ukrainy.

NA SZLAKACH ŁEMKOWSZCZYZNY.


W sam czas ukazała się bardzo aktualna, jak z tego widać, praca młodej badaczki p. dr. Krystyny Pieradzkiej p.t. „Na szlakach Łemkowszczyzny” wydana w Krakowie przez Komitet do Spraw Szlachty Zagrodowej. Praca ta świetna w swej formie narracyjnej, piękna w szacie zewnętrznej jest zarazem oparta na rzetelnych badaniach źródłowych. Ale największą jej wartością jest to, że zadaje kłam obłędnej propagandzie. Te walory, mimo popularnego charakteru studjum o Łemkach p. Pieradzkiej, stwierdzi ł słusznie w przedmowie prof. U.J. Jan Dąbrowski. Wypada jeszcze dodać, że mapy i pięknie dobrane ilustracje, podnoszą nader wydatnie stronę estetyczną, jak i użyteczność praktyczną tej bardzo potrzebnej książki.  

Na 230 tronach prowadzi nas autorka poprzez lasy, góry i doliny środkowych Karpat, od mroków średniowiecza aż po dzień dzisiejszy. Przedstawia tę prostą prawdę, że kraina Łemków „odwiecznie całość Rzeczpospolitą tworzącą, przeżyła z nią razem wieki całe, miała wspólną przeszłość kulturalną i dziejową…” Wpierw, zanim została zasiedlona, była Łemkowszczyzna własnością książąt i królów polskich, potem dostała się w ręce osadzonego na rubieżach państwa polskiego, rycerstwa polskiego, które ściągnęło skąd mogło osadników, o których w wiekach średnich było tak trudno. Przyszli więc i chłopi polscy i Wołosi i Rumuni i Słowacy, a nawet Węgrzy. Warunki fizyczne i struktura narodowościowa, pod kierującą ręką polską, organizująca tu życie, tworzyły tę ciekawą odrębność, nieraz egzotyczny charakter tej pełnej uroku ziemi.

Autorka nie cofnęła się przed zagłębieniem się w ogromny i bezcenny wprost materjał, jaki zawierają dla dziejów osadnictwa akty z Archiwum Państwowego Krakowie (aktów ziemskich i grodzkich). Powinno to być zachętą dla dalszych badań, które napewno będą uwieńczone rewelacyjnemi wynikami.

Także materjały  do dziejów kościoła wyzyskane zostały skrupulatnie obok opracowań. Autorka wykazała, że już  w XV w. była druzgocąca większość parafij łacińskich i dopiero później napływ Wołochów i wpływy unji spowodowały zanikanie łacińskich parafij (o 1/3). Nie pomija zasług  świeżo zmarłego i zasłużonego biskupa dra Lisowskiego, który wznowił tu kilka parafij łacińskich.

Na osobną wzmiankę zasługuje przedstawienie własności: królewszczyzn, dóbr rycerskich, (Gładyszów, Bogorjów, Stadnickich), kościelnych, biskupich, zwłaszcza „państwa muszyńskiego”.




Do szczególnie udanych należy rozdział o miastach i miasteczkach, niewątpliwie dzięki temu, że autorka należy do wybitnych fachowców w tej dziedzinie. Krótkie, ale bogate w treść wzmianki o Bieczu, Gorlicach, Grybowie, Jaśle, Krośnie, Dukli czy Żmigrodzie, łączą się doskonale z opisami wsi łemkowskich, jako że leżały na drogach łączących lud łemkowski z resztą Polski.

Te wszystkie momenty umiała autorka bardzo udatnie osnuć na kanwie czasu – w perspektywie dziejów.

Od dawnych zbójników, poprzez wojny kozackie, boje konfederatów barskich – aż do strasznej wojny światowej i chwili obecnej, przedstawia na się ta ziemia i lud w ścisłym związku z Polską.

Charakter informacyjny, bardzo ważny dla zainteresowania społeczeństwa polskiego tym cudnym zakątkiem Polski, ma rozdział ostatni. Szkolnictwo, komasacja podniesienie poziomu kultury rolnej, rozwój uzdrowisk, (Krynica, Wysowa, Żegiestów, Wapienne) – oraz szlaki turystyczne, oto punkty orientacyjne tego rozdziału, które wystarczą, by zwrócić uwagę szerokich rzesz czytelników na „szlaki Łemkowszczyzny”.

sobota, 6 lutego 2021

R. Reinfuss, Z przeszłości Łemkowszczyzny - artykuł prasowy z roku 1935.

 

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.




Roman Reinfuss (Gorlice).

Z przeszłości Łemkowszczyzny

 

Kiedy pojawili się Łemkowie? – Wołoscy pasterze. – Zbójnicy łemkowscy. – Pamiątki po Konfederatach barskich. – Łemkowie w czasie rzezi galicyjskiej.

 

Przeszłość Łemków  nie jest dotychczas zupełnie wyjaśniona, nauka nie ustaliła dotąd ostatecznie, kiedy ten klin ruski, sięgający od Sanu po Pieniny wbił się między Polaków a Węgrów.

Najczęściej łączy się pojawienie Rusinów w Beskidzie środkowym i zachodnim z wędrówkami pasterzy wołoskich, którzy przybyli tu z końcem XV w. a w dwu następnych stuleciach rozsiedli się już wzdłuż grzbietów gór aż po Księstwo Cieszyńskie, wędrówkom tym sprzyjać miał fakt, że Karpaty były wtedy puszcza bezludną „nigra silva” – jak je nazywali kronikarze.

Teoria ta wykazuje jednak przy bliższem rozważeniu liczne niedociągnięcia, które upoważniają do przypuszczeń, że już przed kolonizacją wołoską mieszkali tutaj Rusini. Przedewszystkiem Karpaty w XVI w. nie były znów takie bezludne, skoro Jagiełło,  nadając w r. 1391 biskupom krakowskim znaczne obszary między Popradem a Białą, wymienia leżące tam trzynaście osad,  z których większość do dzisiaj jeszcze istniej ( jak Powroźnik, Muszyna, Andrzejówka, Łomnica, Florynka).  Spewnością nie były to jedyne miejscowości w Karpatach, musiały być jeszcze i inne, o których nie wiemy spowodu zbyt szczupłych danych źródłowych.



Jakiej narodowości  byli ludzie zamieszkujący wtedy Karpaty, trudno byłoby stwierdzić z całą pewnością. Leon Białoski, który badał stare archiwa sądeckie, stwierdził, że „na podstawie akt sądeckich nie można rozstrzygnąć kwestji pochodzenia pierwotnej ludności dóbr muszyńskich”.

Nic dziwnego! Dawniej na różnice narodowościowe zwracano tylko wtedy uwagę, gdy były znaczne, n.p. Polacy i Niemcy, większą natomiast wagę przykładano do różnic na tle  religijnem i tu właśnie można szukać klucza do rozwiązania zagadki.

W spisach niesznego i innych danin kościelnych mamy bardzo dokładnie wymienione wszystkie miejscowości, które daniny płaciły uderzającem jest, że linja graniczna wymienionych w tych spisach miejscowości pokrywa się ściśle z granicą dzisiejszej Łemkowszczyzny. Widać z tego, że osady, położone w głębi gór, nie płaciły danin kościelnych, co wskazuje na to, że zamieszkane były przez ludność niekatolicką,  a więc prawdopodobnie schizmatycką.  Bliskość wrogich Kościołowi innowierców potwierdzają jeszcze niektóre akta kościelne, dotyczące Nowego Sącza, Żmigrodu, które często o pobliskich schizmatykach wspominają.




Dopóki jeszcze na nizinach było dosyć ziemi, którą królowie między zasłużonych poddanych rozdawali, nikt nie zabiegał o górskie nieużytki i cała dzisiejsza Łemkowszczyzna była własnością króla. Dopiero w pierwszych dziesiątkach XIV w. rozpada się na kilka potężnych kluczów,  z których jeden najbardziej na zachód wysunięty, należał do biskupów krakowskich (t.zw. państwo muszyńskie), drugi, obejmujący dolinę górnej Ropy, Zdyni  i ich dopływów przeszedł na własność możnej rodziny Gładyszów ze Szymbarku  a wreszcie trzeci na wschodzie należał do Stadnickich ze Żmigrodu. Królewszczyzn zostało już niewiele: Rytro, Piwniczna, Grybów i po kilka małych wiosek przy każdej z wymienionych miejscowości, jedynie w powiecie bieckim  spory szmat królewszczyzn sięgał aż po granicę.


Dobra te, pomimo znacznych obszarów, przedstawiały zrazu małą wartość ekonomiczną, były słabo zaludnione, zarosłe lasem i niebardzo nadawały się do uprawy rolnej. Dlatego to z otwartemi rękoma przyjęto półdzikich pasterzy wołoskich, którzy wypalali po górach polany i następnie wypasali na nich swe stada.


Początkowo przebywali Wołosi w górach tylko od wiosny do późnej jesieni, a na zimę schodzili wraz ze swym dobytkiem w bory nizinne w okolice Rzeszowa, Sandomierza i t.d. Te wędrówki skłonnych do łupiestwa koczowników tak dały się wkrótce ludności podgórskiej we znaki, że nakazano im odtąd zimować w górach. W związku z tem znajdujemy w aktach miasta Pilzna notatkę, że podczas srogiej zimy 1490 r. Wołosi ze swemi stadami poginęli w górach spowodu wielkich mrozów i śniegów.

Sczasem, pod naporem wielkich właścicieli, zaczęli Wołosi osiedlać się na stałe. Znamy liczne przykłady, że osiedlali się po wioskach już dawniej istniejących, lecz wyludnionych, n.p. wsie Krolowa  i Bińczarowa koło Grybowa, które, kolonizowane niegdyś przez Kazimierza Wielkiego, tak się sczasem wyludniły, że w połowie XVI w. osiedlono je ponownie Wołochami. Czasem przesiąkali oni do wsi niegdyś założonych przez niemieckich kolonistów, jak n.p. Rychwałd w pow. gorlickim, gdzie w r. 1581 było pięć dworzyszcz wołoskich.

Obcy przybysze szybko asymilowali się przyjmując język ludności miejscowej, ślady językowe wołoskie przetrwały tylko w terminologji pasterskiej (juhas, watra, geleta  i in.) i w nazwach gór nadanych przez pasterzy (n.p. często spotykane Magury i Kiczery).

Wsie przez tych „Wołochów” zamieszkałe posiadały samorząd, na czele jego stał sołtys, który wraz z ławnikami sądził mieszkańców gminy w drobniejszych sprawach, przyczep posługiwał się zwyczajowem prawem wołoskiem,  które, nigdy nie spisane, zupełnie zaginęło.

Osadnicy w dalszym ciągu prowadzili gospodarstwo pasterskie, daniny na rzecz panów płacili w bydle, owcach i serze; była to pewna innowacja, gdyż wsie zakładane dotychczas na prawie niemieckiem płaciły je w pieniądzach i płodach rolnych, stąd dla odróżnienia, wsie górskie określano jako osadzone na prawie wołoskiem lub Ruskiem.

Zrazu wsie górskie cieszyły się większemi niż na dolinach swobodami, pańszczyzną ich nie gnębiono, bo panowie bali się, by im chłopi do Węgier nie uciekali, gdzie ich bardzo chętnie przyjmowano, jedynie w państwie muszyńskiem, należącem do biskupów Krak., spotyka się ucisk chłopów, którym administratorowi starają się w ten sposób obrzydzić prawosławie. Tam też obserwujemy najwcześniej przechodzenie Łemków na łono Kościoła (gr) katolickiego..

W w. XVII, gdy ucisk chłopów dochodził w Polsce do maksimum, zaczęto tez naciskać i Rusinów po górach. Wtedy obserwujemy częste ucieczki do Węgier[1], a jednostki bardziej zapalne łączyły się w bandy opryszków t.zw. „Beskidników”, które były istnym postrachem plebanij i dworów podgórskich. W dawnych aktach spotykamy o nich ustawiczne wzmianki; w r. 1676 ukrywali się w jaskiniach na górze Cergowej pod Duklą, a razu pewnego dwu zbójców sądzonych w Bieczu podało na torturach imiennie 78 wspólników, pochodzących z 30 wsi. Tam też odbywały się masowe egzekucje schwyconych opryszków.




Największe nasilenie przybrały rozboje w czasie  wojen kozackich, kiedy to Chmielnicki przez swoich emisarjuszy podburzał chłopów przeciwko szlachcie. Gdy Kostka Napierski  wywołał rewoltę górali podhalańskich i zdobył zamek czorsztyński, w którym go potem husarja biskupa Gembińskiego oblegała, uchwalili zbójnicy łemkowscy, Czepiec, Sawka i inni, iść Napierskiemu z odsieczą.

Po bitwie po Beresteczkiem (1651), w którym szlachta pod Chmielnickim walne odniosła zwycięstwo, padł strach na górali. W obawie krwawej zemsty całe wsie z dobytkiem uciekały z dzisiejszej Łemkowszczyzny na drugą stronę Karpat, gdzie się na stałe osiedlali.

W sto lat później i lasy Łemkowszczyzny udzielały niejednokrotnie schronienia konfederatom barskim, którzy, napierani przez wojska rosyjskie, chronili się w najdziksze ostępy górskie w pobliżu węgierskiej granicy.

Do dziś jeszcze pokazują na górze Lackowej koło Tylicza resztki okopów konfederackich, a w cerkwi w Izbach znajduje się dokument przez Pułaskiego pisany, w którym mężny wódz konfederatów opisuje cua, jakich dwukrotnie doznał za sprawą Matki Boskiej Izbiańskiej: raz, gdy koło Izb przez Moskalu napadnięty został, a drugi raz gdy w pobliżu Świątek w czasie odwrotu upadł wraz z koniem i nic mu się nie stało.

W czasie licznych potyczek nie obeszło się naturalnie i bez szkód wojennych, między innemi spłonęła w Wysowej  zabytkowa cerkiewka, zapalona przypadkiem przez walczących konfederatów. Jak ludność Łemkowszczyzny odnosiła się do walczących Polaków, o tem nie mamy bezpośrednich wiadomości, na ogół między Rusinami a szlachtą  musiały być jednak pod koniec nienajgorsze stosunki, skoro w r. 1846, podczas słynnej rzezi galicyjskiej, gdy ludność wiejska wszędzie dookoła mordowała znienawidzonych panów, jedynie Rusini,  jak zgodnie wszystkie źródła podkreślają, nie brali udziały w rabacji.








[1] Z Węgier zaś uciekali chłopi do Polski.

sobota, 7 listopada 2020

R. Reinfuss, Pasterstwo na Łemkowszczyźnie dawniej a dziś - artykuł prasowy z roku 1931. Część II.






Pasterstwo na Łemkowszczyźnie dawniej a dziś.

Obraz Łemkowszczyzny. – Ludność. – Wędrówki po owce. – Wymiana z Węgrami. – Upadek pasterstwa. – Zwrot w kierunku rolnictwa.


Część II.


Gospodarstwo mleczne nie było prowadzone wspólnie, jak np. u górali tatrzańskich, lecz jednostkowo. Stada wprawdzie pasły się wspólnie, ale do dojenia przychodzili wysłannicy ze wsi i zabierali mleko do domów, gdzie wyrabiano owcze sery, t.zw. grudki, z których następnie sporządzano bryndzę, sprzedawaną po miastach w drewnianych beczułkach. Po jesiennem strzyżeniu, gdy już paszy po górach zaczynało brakować, odbierali gazdowie swoje owce i wraz z przychówkiem pędzili je do podgórskich miast, gdzie sprzedawali na rzeź.

Oprócz owies hodowali też Łemkowie woły, przyczep utrzymywali ożywione stosunki z Węgrami. Na podstawie długoletniego doświadczenia, okazało się, że cielęta lepiej chowają się na ciepłych pastwiskach południowych stoków Karpat, przeciwnie zaś bydłu już odchowanemu, lepiej służą chłodne północne hale. Na tej podstawie, między gazdami po obu stronach gór, zachodziła ustawiczna wymiana bydła. Łemkowie wysyłali do Węgier cielęta, a stamtąd przysyłano woły, pod koniec zaś lata obie strony obliczały w sposób bardzo skomplikowany należytość za wypas.

W ten sposób przedstawiało się pasterstwo aż do połowy XIX w., tj. do czasu uregulowania serwitutów przez rząd austriacki. Nie zapominajmy, że tereny, na których wypasano dotąd owce, należały do podgórskich dworów a chłopi mieli jedynie prawo wypasu. Z chwilą zniesienia serwitutów, gdy tereny te zostały podzielone na pańskie i chłopskie, gazdowie nie mieli już prawa wypasu na gruntach dworskich, skutkiem czego obszar pastwisk zmniejszył się znacznie tak, że hodowla na całej Łemkowszczyźnie zupełnie została podcięta.

Równocześnie zmieniły się warunki ekonomiczne, pasterstwo przestało się opłacać, natomiast wzrastająca cena drzewa zachęcała do zalesiania dotychczasowych pastwisk.

Tak więc połowa XIX w. stała się momentem przełomowym od którego datuje się upadek pasterstwa na Łemkowszczyźnie. W dzisiejszych czasach można zaobserwować już tylko szczątki dawniejszej pasterskiej kultury. Jako jej ślad pozostały np. obozy letnie, gęsto rozsypane na stokach gór, w których w ciepłe letnie noce i skwarne godziny południa znajduje bydło schronienie. Zależnie od warunków miejscowych, szałasy te zbudowane są z kamenia, drzewa lub chrustu, kryte gontem lub gałęziami.




Wewnątrz podzielone są zwykle na dwa oddziały, jeden dla owiec, drugi dla bydła. Podział ten zachowany jest chyba z tradycji, bo owiec chowa się już bardzo mało, a nawet najbogatsi gazdowie nie przekraczają liczby 6–7. Przy każdym szałasie, przytulona do jego ściany, znajduje się mała budka,  w której jest legowisko pasterza.

Z chwilą upadku pasterstwa, dało się zauważyć wśród ludności zubożenie. Wytrącono jej z rąk jedyne źródło utrzymania, nie dając nic w zamian. Wtedy to rozpoczęła się emigracja Rusinów do Ameryki lub też na roboty sezonowe do Niemiec.

Obecnie widać na Łemkowszczyźnie zwrot w kierunku rolnictwa. Jednakże mimo użycia nawozów sztucznych i niezwykłej pracowitości mieszkańców, plony uzyskane są na ogół bardzo marne. W niektórych wsiach w ogóle o uprawie myśleć się nie da, tam kwitnie przemysł domowy,  w szczególności wyroby z drzewa, lub handel mazią i t. p.

 

Roman Reinfuss (Gorlice).  


<<< CZĘŚĆ PIERWSZA <<<


czwartek, 27 sierpnia 2020

R. Reinfuss, Pasterstwo na Łemkowszczyźnie dawniej a dziś - artykuł prasowy z roku 1931. Część I.

 Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.








Pasterstwo na Łemkowszczyźnie dawniej a dziś.

Obraz Łemkowszczyzny. – Ludność. – Wędrówki po owce. – Wymiana z Węgrami. – Upadek pasterstwa. – Zwrot w kierunku rolnictwa.

 

Kraków, 2 sierpnia.

Pod nazwą Łemkowszczyzny, rozumiemy północne stoki Beskidu Zachodniego i Środkowego, zamieszkiwane przez górali ruskich, zwanych Łemkami. Osiedla ich sięgają na zachodzie po przełom Popradu, a na północy po linkę, przechodzącą przez Grybów, Gorlice i Jasło.

Łemkowie przybyli tu w XIV i XV w. wraz z falą pasterzy wołoskich, którzy cofając się przed napierającą potęgą turecką, opuścili swe dotychczasowe siedziby i szukali schronienia w słabo zaludnionych Karpatach.

W tym okresie wspólnych wędrówek wchłonęli Rusini mnóstwo elementu wołoskiego, przyjmując przy tej sposobności całą wołoską kulturę pasterską, budownictwo, strój, zwyczaje itd.

Koloniści wołosko–ruscy zajmowali wąskie dolinki górskie, budowali tam swoje osiedla, a na stokach nieurodzajnych, kamienistych wzgórz, wypasali liczne stada owiec i wołów. W zamian za prawo wypasu płacili właścicielom poszczególnych terenów, owcami, wełną lub serem. Jednakże niegościnne góry nie pozwalały na prowadzenie normalnej hodowli. Liczne potoki, przepływające przez olchowe gaiki, sprzyjały rozwojowi motylicy, która uniemożliwiła zimowanie owiec i trzymanie ich przez czas dłuższy, jak jedno lato.

Na tle tych miejscowych stosunków pasterstwo na Łemkowszczyźnie przybrało oryginalną i rzadko spotykaną formę, polegającą na tem, że w jesieni sprzedawali gazdowie wszystkie owce na rzeź, a na wiosnę kupowali znowu w okolicach, gdzie plaga motylicy nie była znaną.

Na zakupno owiec udawali się gazdowie aż do odległych wiosek Bieszczadów i Pokucia, gdzie na suchych i zdrowych połoninach wypasali Huculi owce odpowiednie do chowu.

Na kilkanaście dni przed Wielkanoc, wybierali się w drogę wraz z najętymi juhasami i przez długi szereg dni wędrowali pieszo ścieżkami górskiemi aż hen ku Nadwórnej, gdzie tymczasem miejscowi właściciele ściągali do wsi swe stada, a wójtowie na wspólnej naradzie ustanawiali cenę za owce wraz z jagnięciem. Cena ta obowiązywała wszystkich, a sprzedającemu w żadnym wypadku nie wolno jej było zmienić.

Po zakupnie owiec wracali gazdowie tą samą drogą do domu, nie spuszczając się nigdy do wiosek podgórskich, trzymając się stale działów i ścieżek wzdłuż gór.



Przed ostatecznem wysłaniem owiec na paszę, łączyli poszczególni właściciele swe stada (liczące przeważnie 40–60 sztuk), a następnie dzielili na większe partje, które pod opieką juhasów wyruszały w góry do poprzednio przygotowanych koszarów. Zajęcie juhasa nie należało wcale do bezpiecznych, w górach włóczyli się zbójcy,  którzy podkradali się nocą pod koszary i brali bez pardonu tłustego barana, piekli go na ogniu w kolibie i następnie zjadali, dzieląc się wspaniałomyślnie z juhasami. Czasem jednakże wizyta opryszków kończyła się smutniej porwali np. stado wołów i popędzili przez góry na targ do Węgier, czasem nawet zabili odważnego juhasa, który usiłował przeszkadzać im w kradzieży. Jeszcze w stosunkowo niezbyt odległych czasach było pasterstwo jedynem źródłem utrzymania Łemków, wypas owiec przynosił im rocznie dwie strzyże wełny (wiosenną i jesienną), ser i dobrze znawożone koszarzyska, na których z niewzruszonym optymizmem wysiewali chłopi żyto lub owies.


>>> CZĘŚĆ DRUGA >>>

 

 

 

sobota, 16 marca 2019

J. Grzędziński, Ziemia rozśpiewana - artykuł prasowy z roku 1935. Część II.


Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.









January Grzędziński
Ziemia rozśpiewana.


Czasem nędza i temperament wyrzuca Łemka w świat zbójnicki, nosi wówczas piękną barwną koszulę i jak mówi pieśń łemkowska „nicz ne robit, z ludzko stajni koni wodit”. Wiele pieśni poświęca Łemk zbójnikom. W wielu pośród nich widać wpływy słowackie, jak w pieśni starego bacy. Dzięki wspólnemu pokrewieństwu są one bliskie nieraz muzyki podhalańskiej.
Przeważnie jednak gdy ziemia własna wyżywić go nie może, idzie Łemk na pracę w bogate Morawy lub na Madziary: Tokaj, Debreczin, Temeszwar, Koszyce i daleki Dunaj raz po raz powtarzają się w łemkowskiej pieśni. A w jej rytmice, w rysunku melodji odzywają się wybitnie wpływy węgierskie. Wpływy te przenikają na Łemkowszczyznę zapewne i przez wędrownych cyganów, którzy na ziemi Łemków stanowią jedyne orkiestry.
„Jak ja pidu na Madziar, na Madziar komu se ja perko da, perko dam?” śpiewa w allegrovivo z czardaszowym akcentem.
Widzi tam dostatek urodzajnych nizin, wina madziarskie, radość i rozmach życia, bo też
…Huzari  dobri chłopi
Po sto złatych dajut propić…”
Łemk też chętnie zagląda do karczmy, aby popić palunki (wódki ) - zwłaszcza gdy
„…pryszła świata nedileńka
piła by sia sładka paluneńka
piła by sia deń po deń
piła by sia pakuneczka każdyj deń…”





Węgierska piosenka „Ej Madziar pije” znana na Podhalu jest równie często śpiewana i na  Łemkowszczyźnie.
Mimo względnie łatwiejszego życia czuje się Łemk na obczyźnie parjasem  i tęskni  do kraju, do swych wierchów i owiec.
Oj, podzme że my, podzme
oj, z madziarskoho kraju,
oj, bo na nas madziare
oj, krywo pozera jut…”
Ucieka też i z Moraw.
„Ej, koniczku żwawyj wynieś nia  z Morawy
Jak nia nie wyniesiesz strilju ci do gławy
Do gławy ci strilju, serce ci posekam
Bo ja z toho kraju do swoho uciekam”.




Masowa emigracja Łemków do „Hameryki” znajduje znowu swój wyraz w pieśni, uwidaczniając cała melancholię tego poświęcenia:” taka mene miła jazda jak sznurok na szyju” śpiewa smętnie.  
Wojsko obce, cesarskie w pieśni łemkowskiej na ogół również niemiły zostawiło ślad – „wojennyj chlib smacznyj, koljo razy wkuszu – zapłakać muszu”.
Do tej serji należy smętna dumka o powrocie z wojny rannego żołnierza:
(„ A ci ty spisz moja fraireczko”) tak tematem bliska starofrancuskiej balladzie o królu Renaud.
Marzy Łemk o swoim własnym domku o „chyży z tesanoho Drewa”, o swej dziewczynie – „frajirce”.
Jej to poświęca większość i niesłychaną różnorodność pieśni zalotnych, miłosnych, weselnych. Bardzo charakterystyczna jest np. śpiewana w Zachodniej Łemkowszczyźnie:
Kobyś była fraireczka sprawiedliwa
rosła by ci pod obłaczkom rozmaryja,
ale ci nie rośnie, - łem ci gorsze zaschnie (lecz ci bardziej zaschnie) boś bestyja!”.
Tańczy z temperamentem swój „obertanyj” – rodzaj polki –czardasza – jest zazdrosny o tancerkę, gotów karczmę spalić, gdy go frajerka zwodzi.
bodaj ta karczmiczka z horem,
z dymom poszła
 koj  moja frajirka (bis) na taniec
nie priszła”.



Wiele pieśni żeni Janiczka (Janiczek, Jańczyk, Wanniczek równie jak Hancia najczęściej spotykane imię w śpiewach łemkowskich) – inne mu to odradzają – przynajmniej „na razie”…
nie żeń ty sia – powiadają – toho roczku,
ej, toho roczku wojna bude
ej, mładoj żeny czkoda bude”.




Nie tylko pod względem treści ale i pod względem form muzycznych pieśń łemkowska przedstawia nadzwyczajne bogactwo. W rytmice spotykamy zarówno metryczność wiersza mazurowego lub krakowiaka, jak echa kołomyjki, wyraźne reminiscencje węgierskie, silne wpływy słowackie. Cały szereg pieśni wykazuje wyraźnie pochodzenie polskie, jak np. pieśń o chmielu, lub „W Małastowi czarna rola, ja jej oraw ne budu”, albo „Koło moho jogrudeczka zakwitała jabłoneczka”, wreszcie choćby znana tu pieśń o Janiczku na melodię „Hej górale”.
Skala tonów nie jest wprawdzie zbyt szeroka i rzadko przekracza sekstę lub oktawę, zato w ornamentyce pieśni łemkowskie są bardzo bogate – łemkowie lubują się w synkopowaniu i ozdobnikach.
Nie mają jednak łemkowie upodobań chóralnych, tak rozwiniętych dzięki śpiewom cerkiewnym w Rosji i na Ukrainie. Śpiewają unisono, jak tu mówią „samoiłką”, dzieląc się czasem na dwa „pidgołoski” i to tylko przy niektórych tonach pieśni. Pieśni indywidualizują, - stąd pochodzą liczne warjanty w różnych okolicach.
Naturalnie tych kilka słów nie wypełni obrazu łemkowskiego muzycznego folkloru, wymaga on długich, pedantycznych studjów muzykologów. Czeka on przedewszystkiem na swego zbieracza, któryby nie tylko jak Kolberg zgromadził ale jak Szopski przekazał te pieśni w nieskazitelnej ich piękności dla kultury – czeka na kogoś, kto by, jak Szymanowski dla Podhala, znalazł wyraz muzyczny tej ziemi.
Na progu zadania stanął p. Aleksander Ropicki, który nie tylko zebrał już i sharmonizował szereg pieśni łemkowskich, ale stworzył w ciągu kilku zaledwie miesięcy ludowy chór mieszany z 60 osób w Krynicy. Był on prawdziwą rewelacją w lutym b.r., gdy stanął z koncertem w Krynickim Domu Zdrojowym przed wyrobioną publicznością zdrojowiska.
Nie tylko same pieśni ale ich świetna harmonizacja wywołały owacje dla chóru i dyrygenta – zwłaszcza pieśni starego bacy i Oj, Waniczku były nawet wielokrotnie bisowane.
Chór swemi objazdami po wsiach wywołuje entuzjazm i budzi zamiłowanie do chóralnego śpiewu.
Rzecz ciekawa, że wplatane do repertuaru przez p. Ropickiego niektóre pieśni polskie w pewnej swoistej interpretacji spotykają się również z dużem powodzeniem nie tylko u słuchaczy zdrojowiska, ale na terenie wiejskim Łemkowszczyzny, gdzie chór p. Ropickiego miał już kilkanaście koncertów.
Uznanie uzyskane na wstępie, umiejętność i energia, z jaką p. Al. Ropicki z zupełnie surowego  materjału stworzył swój chór bez żadnych subwencji (na które ta sprawa wysoce zasługuje), wzbudzają nadzieję, że pieśń łemkowska nie zejdzie niepostrzeżenie i że da się ocalić ją dla kultury przed niszczącym zalewem przebojów kabaretowych.    








Zostań Patronem Z Pogranicza