OSTATNIE SZTUKI! Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.

Gorlicko- jasielskie zagłębie naftowe






* Wójtowa - artykuł prasowy z roku 1883.











             Odkąd rozpoczęto wydobycie ropy na skalę przemysłową w rejonie gorlickim coraz więcej ludzi garnęło się do pracy w tym przemyśle. Pomimo tego, że praca była ciężka i niebezpieczna, ludzi motywowały wysokie jak na owe czasy zarobki. Robotnicy początkowo rekrutowali się przeważnie z uboższych włościan, komorników, którzy nie mogli wyżyć ze swoich drobnych gospodarstw. Również po upadku powstania listopadowego wielu jego uczestników pochodzących ze Śląska górników schroniło się w Galicji, znajdując zatrudnienie przy pierwszych kopankach. Stąd też w rejonie gorlickim do tej pory zachowało się wiele nazwisk pochodzenia śląskiego. Powszechnie znane określenie „nędza galicyjska” nie dotyczyło pracowników przemysłu naftowego, jednak często robotnicy za możliwość dobrego zarobku płacili najwyższą cenę: swoje zdrowie, a czasem nawet życie. Szczególnie w początkowym okresie wydobycia, gdy większość prac wykonywano ręcznie zawód ten wiązał się z dużym ryzykiem. Bardzo często dochodziło do groźnych wypadków, a śmiertelność wśród pracowników wynosiła ok. 6 % rocznie. Bardzo duża część z nich spowodowana była wybuchami gazu ziemnego. Przykładem może służyć wypadek na kopalni w Sękowej gdy dwóch robotników pracowało na wierzchu, trzeci kopał na dole. Co pewien czas pracownicy na dany sygnał, wyciągali kołowrotkiem wiadro z urobkiem, aby go opróżnić i zapuścić do szybu. W pewnej chwili rozległ się potężny huk, podmuchem powaliło robotników pracujących na górze. W pewnym momencie jeden z nich mniej poszkodowany, ze zgrozą spostrzegł jak coś z szybu wyleciało. Było podobne do strzępu łachmanów. Okazało się, że kopacz wzniecił oskardem iskrę i spowodował wybuch nagromadzonego gazu w kopance. Na szczęście była to tylko kurzawka i płomień został samoczynnie ugaszony, a poszkodowany majster wprawdzie przeżył, jednak już nigdy nie wszedł do kopanki.
             Równie częste były wypadki, gdy dochodziło do zawalenia się ścian kopanki. Do zdarzenia takiego doszło m.in. w Sękowej w 1876r. kiedy to podczas kopania studni ropnej w głębokości około 20 m doszło do takiego wydarzenia. Robotnicy będący na górze na wszelki sposób próbowali uwolnić zasypanego kolegę, który stłumionym głosem, przez lutnię błagał o ratunek. Niestety nie udało mu się już pomóc więc posłano po księdza, który przez wspomnianą lutnię wyspowiadał nieszczęśnika i pobłogosławił na ostatnią drogę. Chociaż było już wiadomo, że zasypany kopacz nie żyje, wierny jego przyjaciel Franciszek Rachel ( 1860-1924) przez siedem dni kopał, mając nadzieję na wydobycie ciała, bez rezultatu.
 Jeszcze innego razu w tej samej miejscowości na kopalni Henryka Klimontowicza który zatrudniał 57 robotników, podczas kopania szybu, w głębokości 12 m, natrafiono na żyłę wodną, woda uderzyła z taką siłą, że momentalnie kopacza zatopiło i zanim kolega zdążył go w wiaderku wyciągnąć z błotnistej kąpieli, kopanka się zasypała. Wypadki zdarzały się również podczas procesu destylacji. Często spowodowane były nieostrożnością pracowników, którzy przez przypadek zaprószyli ogień, czasem dochodziło również do wypadków losowych które wiązały się z wielkimi stratami. W dniu 26 sierpnia 1909 r. piorun uderzył w zbiornik ropy na pagórku nad rafinerią nafty w Gliniku. Pożar trwał całą noc, a nad ranem runęła górna ściana zbiornika i płonąca ropa zalała przestrzeń szerokości 600m, przeszła przez tor kolejowy, gościniec rządowy i zalała pola aż ku rzece Ropie. Pożar strawił tor kolejowy na przestrzeni 400m. Spalone zostały dwa mosty i kolejny zbiornik o pojemności 15 tys. ton znajdujący się w pewnym oddaleniu od fabryki. Gorlice wskutek pożaru były na krótki czas odcięte od świata, pociągi nie kursowały, spaliły się słupy telegraficzne, nie można było nadawać depesz, poczta przewożona była bocznymi drogami. Latem 1943 r. w czasie burzy na kopalni Królówka w Krygu, od uderzenia pioruna zapaliły się trzy szyby i zbiornik z ropą, które z trudem odratowano. W związku z tak dużą ilością wypadków wśród pracowników, niektórzy potentaci branży naftowej jak Ignacy Łukaszewicz czy William MacGarvey zakładali specjalne kasy „brackie” czyli swoisty rodzaj funduszu socjalnego z którego w razie tragicznego zdarzenia wypłacano odszkodowania rannym pracownikom lub w przypadku śmierci ich rodzinom.



2 komentarze:

  1. Niedawno w starych dokumentach po mojej babci znalazłam akt kupna udziałów w szybach wydobywczych położonych w Ropicy Polskiej. Dziadkowie przez wiele lat mieszkali w Jaśle, gdzie dziadek był chyba komendantem straży pożarnej. Z opowiadań mojej babci pamiętam też nazwisko Drzyzga - to ktoś kto po wkroczeniu Niemców wydawał Polaków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby chciała Pani, lub ktoś inny z czytelników, podzielić się na łamach naszego bloga posiadanymi przez siebie dokumentami lub zdjęciami, serdecznie zapraszamy do kontaktu mailowego. Z przyjemnością opublikujemy interesujące materiały, oczywiście podpisując właściciela, bądź autora. Pozdrawiamy.

      Usuń


Zostań Patronem Z Pogranicza