Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.
Jadam z Zatora
Jadam z Zatora
Zamek Libusza.
Powieść z czasów Leszka Czarnego.
U stóp wysokiego wzgórza, gdzie dzisiajszemi czasy schludne
domki składają się w małe, ale handlem ożywione miasteczko Ciężkowice; nie
daleko rzeki Białej stało w trzynastym wieku nizkie, słomą poszyte domostwo. W
tem miejscu samotnem, nieprzebytym lasem i niedostępnemi góry od świata
przydzielonem, mieszkał onego czasu Zygwult, panek dzierżący łano wyrębu, na
orne pole obróconego.
Zwierz wykradziony z lasu, od ziemi, źle odpłacającej
rolnika prace, wyżebrane ziarno, i małe, kilku poddanych daniny, składały cały
szczupły dochód dziedzica; którego ojciec był panem zamożnym, wysokie piastował
urzędy i obszerne posiadał imiona. Atoli burzliwy z natury, stał się winnym
ciężkiego przestępstwa; wyświecony z kraju za popełnione zbrodnie, dokonał
żywota w tułactwie i nędzy; synowi swojemu zostawując imię tylko i pamięć
dawnej imienia tego świetności.
Młody Zygwult, służąc królowi wojskowo, i w kilki potrzebach
potykając się męznie; wyżebrał u tegoż ojcowskich posiadłości cząstkę jednę,
wojtostwo Słoboda zwane; ale zamek Libusza, Zygwultowego imienia gniazdo, z
komory królewskiej przeszedł w
dziedziczne Siestrzemiła, herbu Dołęga, skarbnika sandomierskiego.
Byłato noc jesienna i pochmurna roku 12…,w nizkiej i czarnej
komorze, domu wyzej wspomnianego, spoczywała młoda Zygwulta małżonka, imieniem
Rozalka. Przy jej łożu w kolebce leżało snem ujęte dziecię, i dwie służebne na
ziemi, na słomie. Kury zaledwie po raz pierwszy się ozwały; z ciężkiego snu
przebudzona, zerwała się Rozalka i głębokie z serca wydając westchnienie,
smutny, poddała się myślom. Uspiona na chwilę tęsknota i niespokojność o męża
od kilku tygodni nieobecnego, obudziła się na nowo, i jęła trapić czułe i
troskliwe serce niewiasty.
Cisza była w izbie; o czujne ucho Rozalki obił się jakiś
szelst głuchy, i posłyszała szeptanie rozmawiających na podwórzu osób coraz
głośniejsze. Dręczona niepokojem powstała z łoża, i do okna zaledwie jednym zbliżyła się krokiem; poznała głos
Zawiły, włodarza pańskiego, i drugi głos, milszy, głos męża.
„Zygwult! mój Zygwult powrócił!” zawołała i ku drzwiom
biegła. Odchyliły się drzwiczki, i cichym, wolnym krokiem wstąpił do izby
Zygwult. Księżyca światło przez okna szczelinę wciskając się do izby, oświecało
rycerza postać, i twarz jego bladą, pomieszaną.
„O witaj, witaj mój miły!” wołała biegnąc naprzeciw męża.
„Tak długoś bawił, tak późno wracasz; jam tęskniła za tobą. Ale powiedź, co
tobie? Czemu tak niespokojnym ciebie
widzę? Drzę z obawy, rozdzierającej me serce. Powiedz, mój miły!”
„Bądź dobrej myśli, i nie miej trwogi, a miej cierpliwość do
jutra; jutro dowiesz się o wszystkiem. Z wschodzącem słońcem zejdzie tobie
szczęście, na które w nocy jeszcze popracować mi trzeba. I temu to jam rad był
zachować wszystko w tajemnicy, dopóki przedsięwzięcia mego nie przywiodę do
skutku, i nie mówić, dopokąd nie będę mógł powiedzieć tobie: Żono moja! Jesteś
panią bogatą, jesteś zamku dziedziczką.” Rozalka zwróciła na męża spojrzenie, w
którem zadziwienie się malowało, niepokój i trwoga.
Gdy mówić przestał, płaczliwym głosem jęła go prosić, by ją
zostawił w ubostwie, w lepiance ubogiej, dodając: „Do szczęścia nie potrzeba
zamku; najwyższe, jakie ziemia dać może szczęście, zakwitnęło mi przy boku
twoim, w tej naszej nizkiej chacie. Zostańmy, czem jesteśmy; z odmianą
pomieszkania, może się nasze odmienią losy; może odmienią na gorsze…”
„Niewieściato gadka,” odrzekł Zygwult, „tobie miła Rozalko,
wzdrygać się… drzy słabiuchna myśl twoja, kieby liść osiki za lada pociągiem
wiaterka. Ale mnie, burza, mnie wojna nie widziała drzącego, ani wahającego
się; temu spij, spij kochanie, nie pytaj, nie badaj, co dzisiejszej
przedsiębiorę nocy; noć to będzie burzliwia, ale następna wynagrodzi mi to
hojnie, i miło mi będzie zasypiać, gdy się upoję miodem ze sklepów
Siestrzemiła, tego nieprawego dziedzica zamku Libuszy; zamku przodków moich!”
„Wielki Boże!” zawołała Rozalka. „Zgaduję twoje zamiary.”
„Być może, iż odgadłaś to, com wypowiedzieć przed tobą nie
miał chęci. Tak, dziś w nocy jeszcze napadnę i zdobędę zamek ojca mojego.”
„O Zygwulcie! Upamiętaj się, jakażto myśl szalona wstąpiła
do głowy twojej? Zginiesz marnie; zostawisz Rozalkę i dziecko sierotą; porzuć
te myśli burzliwe, te zamiary grzeszne. Na Boga cię zaklinam, nie narażaj twego
życia, twojej sławy…”
„Słów tych nadto,” odpowiedział spokojnie Zygwult; „znasz
Zygwulta? To, co przedsiębierze, to wykonywa. Pomszczę się krzywdy dawnej i nowej,
i prędzej zamek Libuszy z swojego spadnie pagórka, i w Ropę się potoczy; niźli
włos jeden z głowy mojej spadnie, i ty jednego z twoich lnianych stracisz
włosków; a jutro rankiem czesać i trefić je będziesz w komnacie
Siestrzemiłowej, przed blaszką źwierciadlaną, w której swoje własne obaczysz
oblicze… O mnie bądź spokojną; Siestrzemiła nie ma w domu; wyjechał z całym
dworem na gody weselne na dwór Radzisława -. I ja tam byłem, lecz przeklinam tę
stopę, która mnie tam poniosła; doznałem krzywdy, niesłychanej krzywdy… pomścić
się słuszna! Słuchaj mię, powiem ci w krótkości wszystko, nim wysłany do wioski
Zawiła powróci z gromadą… tę uzbrojem, na konia wsadzim i polecim; bo spieszyć
mi się trzeba. Siestrzemił rankiem wróci do domu. Otóż słuchaj:
„Przejeżdżając przez Moderówkę, Radzisława dziedzinę,
stanąłem tam popasem; alić przybieżął do mnie posełek Radzisław, wzywając, bym
był gościem u niego na godach; boćto zrękowiny córy z młodym Garnyszem. Więc
szedłem na zamek. Siła tam szlachty już było i wielu dobrych moich przyjaciół.
Półśnie wybiło, zasiedliśmy do obiadowego stoła, wedle starszeństwa i godości.
Lecz zaledwie zabraliśmy się do misy, drzwi się otwarły i wszedł Siestrzemił z
żoną. Zrobiono dla Siestrzemiłowej miejsce na ławce, obok Radzisława córy,
Siestrzemiła w końcu stołu usadowić chciano. Ale Siestrzemił miejsca tego zająć
nie chciał, i odezwał się z tem, iż woli nie siedzieć przy stole, jak na
miejscu pośledniejszem od tego, które ja zająłem, i jął się użalać na
Radzisław, iż taką wyrządza krzywdę dziedzicowi zamku Libuszy, sadowiąc go
niżej od Zygwulta, panka na jednej grzędzić. Powstał gwar; jedni stawali za
mną, drudzy przeciw mnie; a Siestrzemił, podszedłszy mię zdradziecko, chwycił
za szatę moję i zciągnął mię z ławy. Z
gniewu straciłem przytomność, a wróg, korzystając z pory, przysiadł moje
miejsce, i obiema rękami chwycił i trzymał się stołu. Podnosząc się z upadku,
dobyłem miecza i łeb przeciwnika mego byłby poszedł pod ławę; ale kilku z sług
jego przyskoczyło, miecz mi wydarło.
- Wściekły w gniewie wyszedłem z izby; za mną kilku
dziarskiej szlachty. Tam w gospodzie odbyliśmy radę. Poprzysiągłem się pomścić,
przyjaciele poprzysięgli mi pomódz, i oto czekają tam nad Ropą z ludźmi swemi.”
„ Z ich pomocą dokonam swego, dokonam!” dodał zgrzytając
zębami. „Jak mi żywot, jak mi żona moja
i to dziecko miłe, zemszczę się mej krzywdy, i zamek, który był siedzibą
przodków moich, moją kolebką, odzyskam, zdobędę… Bądź zdrowa Rozalko! Bądź
zdrowa do ranka. W chatce dzisiaj jeszcze żegnam ciebie; jutro powitam w
zamku!” To mówiąc wybiegł z izby; bo posłyszał na podwórzu tętent pędzących
konnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz