OSTATNIE SZTUKI! Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Perła Podkarpacia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Perła Podkarpacia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 25 lipca 2014

Konfederacja barska



Zdjęcie prasowe z roku 1903.
  Bieczanie od zawsze charakteryzowali się wielkim patriotyzmem. Nie inaczej było również w przedrozbiorowej zawierusze kiedy ważyły się losy państwa polskiego. Mieszkańcy miasta i okolicznych wsi z całą stanowczością poparli konfederację barską, wspomagając ją zarówno materialnie jak i zgłaszając się na ochotników do armii konfederackiej. Przez miasto biegł ważny szlak konfederacki prowadzący z Muszyny przez Nowy Sącz, Gorlice, Biecz, dalej na Jasło i Krosno z jednej strony i na Kraków z drugiej. Do tej pory te drogi biegnące przez miasto Biecz bywają nazywane przez okolicznych mieszkańców traktem konfederackim. Do większych działań wojennych na tym terenie doszło w  kwietniu 1770 r. kiedy to generał Pułaski rozpoczął z Gorlic działalność militarną. Pod Bieczem doszło do potyczki 5 kwietnia 1770 r. kiedy to działający z ramienia Pułaskiego regimentarz mścisławski, Ignacy Kirkor stoczył walkę z podpułkownikiem Jełczaninowem. Walka ta zakończył się klęską Rosjan, którzy utracili w niej 50 żołnierzy i 1 oficera. Zwycięscy konfederaci utracili, według ich relacji tylko 8 żołnierzy. Ponieważ do miasta zaczęła się zbliżać piechota rosyjska, prowadząca ze sobą armaty, Kirkor cofnął się do sztabu znajdującego się w Gorlicach. W odwecie za poniesioną klęskę Rosjanie złupili klasztor, kościół parafialny i dokonali szeregu gwałtów w mieście Bieczu. 

Kapliczka na łące



           W Bieczu znajduje się jeszcze jedna kapliczka, nazywana potocznie kapliczką na łące, która najprawdopodobniej powstała w połowie XIX w. i wiąże się z nią poniższa opowieść.

Do folwarku Stanisława Śliwińskiego położonego za górą zamkową dojeżdżało się starą drogą zwaną traktem krakowskim. Była to droga szeroka, utwardzona, na której swobodnie mogły się mijać dwa wozy konne ( dziś droga zapomniana), mimo, że jeszcze w latach 80. XX w., droga ta jako piesza wykorzystywana była jako krótsza na cmentarz, jest to też jedyna droga na zamczysko. Był czas żniwny. Zwożono do stodół snopy zboża na kilka wozów. Pośpiech był ogromny bo zbliżała się burza. Naładowane wozy ze zbożem jechały jeden za drugim. Woźnice naglili konie aby szybko jechały i nagle na wprost pędzących koni wybiegły panny Mazurkiewiczówny, które miały jakieś zatargi ze Śliwińskim i aby nastraszyć woźnicę, otwarły błyskawicznie czarne duże parasole. Skutek był taki, że konie się przestraszyły, zerwały się w bok. To spowodowało wywrócenie się wozów ze zbożem, zerwana została uprząż na koniach i uszkodzone same wozy. Na to pobojowisko nadjechał na koniu sam Śliwiński i widząc duże straty, tym bardziej,  że burza już się zaczęła i padający grad niszczył zboże, tak się zdenerwował, że spoliczkował jedną z panien, gdyż pozostałe zdążyły zbiec. Panny Mazurkiewiczówny były to wysokie, już starsze niewiasty w dużych kapeluszach, raczej wątpliwej urody. Niemniej bardzo ruchliwe i krzykliwe, a w dodatku złośliwe i swoich praw dochodziły wszelkimi sposobami. Były to czasy, jak opowiadał wnuk Stanisława  Śliwińskiego, Antoni, kiedy nietykalność osobista chroniona była ustawami austriackimi. Korzystając z tego panny Mazurkiewiczówny wniosły skargę do sądu w Bieczu o pobicie. Śliwińskiego powiadomił o tym zaprzyjaźniony sędzia i radził mu aby załatwił sprawę polubownie, bo inaczej on musi go skazać na zapłatę i areszt. Prawo dla tego typu spraw było bardzo bezwzględne i nie przewidywało żadnych ulg. Dla Śliwińskiego nobliwego obywatela miasta Biecza, areszt był nie do zniesienia. Bardzo martwił się zaistniałą sytuacją, ale o zgodzie z pannami nie było mowy. Data rozprawy została wyznaczona. On uważając, że poniósł duże straty za nic nie chciał się godzić z pannami. Ale niezmiernie bał się realizacji obowiązującego prawa, tuż przed rozprawą sądową poszedł do kościoła p.w. św. Anny i modlił się przed ołtarzem św. Antoniego, prosząc pana Boga o pomoc w uratowaniu jego godności obywatela miasta Biecza. Ślubował, że jeżeli sąd nie skaże go na więzienie, to on wybuduje kapliczkę na chwałę pana Boga w miejscu zajścia. W tym samym niemal czasie do sądu w Bieczu dotarł edykt cesarski w myśl którego, każdy kto przeszkadza lub utrudnia zbierać plony z pola ma być surowo przez sąd karany, bowiem cesarstwu potrzebne są duże ilości zboża w związku z prowadzoną wojną. W świetle tego los Stanisława Śliwińskiego uległ całkowitej zmianie. Sąd wydał wyrok zgodnie z edyktem, skazując panny Mazurkiewiczówny na zapłacenie Śliwińskiemu za zniszczone zboże, uprząż i uszkodzone wozy 100 zł reńskich. Panny wyznaczoną kwotę zapłaciły. Za sumę tę Śliwiński wybudował kapliczkę niewiele dokładając od siebie. Kapliczka stoi do dzisiaj, jest on murowana, na rzucie prostokąta, nakryta dachem blaszanym. Wewnątrz ołtarzyk, a w nastawie duża kamienna figura Chrystusa frasobliwego, polichromowana. Dawniej były we wnętrzu figury innych świętych, ale niestety zostały skradzione. We wnęce nad wejściem do kapliczki fundator umieścił figurę św. Antoniego. Figurkę tę kilkakrotnie usiłowano skraść, ale dziwnym trafem święty zamiast w ręce złodzieja, wpadał na stryszek kapliczki. W końcu panna Wiktoria Mazurkiewiczówna , drugie pokolenie naszych panien sprzed 150lat, przekazała figurkę św. Antoniego do muzeum w Bieczu, a w jego miejsce wstawiła nową gipsową figurkę, która stoi po dziś dzień. 

Kapliczki św. Floriana


Fragment rynku bieckiego. Po lewej kapliczka św. Floriana. 
             W tradycji bieckiej bardzo mocno zakorzeniony jest kult św. Floriana, a na terenie miasta znajdują się aż dwie kapliczki jemu poświęcone. Wiele lat temu, gdy Polska była już znana w ówczesnej Europie jako państwo chrześcijańskie, relikwie świętych miały wówczas wielkie znaczenie dla państw i miast. Wówczas to biskup krakowski Gedo wspólnie z księciem Kazimierzem, zwrócili się do papieża z prośbą o relikwie świętego męczennika, który byłby patronem Polski, Krakowa, a także już istniejących miast. Według jednej z opowieści, noszącej znamiona legendy biskup Gedo udał się wtedy do Rzymu i tam serdecznie przyjęty przez papieża, w asyście duchownych udał się do katakumb (podziemny cmentarz pierwszych chrześcijan). Papież miał zwrócić się do biskupa z Krakowa, aby ten wybrał sobie relikwie świętego. Biskup krakowski Gedo jakby natchniony, powiedział głośno, a może sam święty męczennik zgłosi chęć przeniesienia się do Polski, do Krakowa. I wówczas, ku zdziwieniu dostojnych kapłanów, dał się słyszeć głos z jednego grobu. Gdy się doń zbliżyli, okazało się, że jest to grób zamęczonego w IV w. św. Floriana, żołnierza rzymskiego, który co jest prawdopodobne stacjonował z wojskiem rzymskim na ziemiach dzisiejszej Polski. Z wielką czcią w ozdobnej szkatule prochy św. Floriana zostały przewiezione do Polski. Ponieważ Biecz był już wówczas znacznym ośrodkiem terenowej władzy królewskiej i był tu kościół, należy sądzić, że mała cząstka relikwii św. Floriana dostała się Bieczowi. Świadczyłby o tym żywy do niedawna kult tego świętego, oraz rzeźby z jego wyobrażeniem sprzed 500 lat, zachowane w górnej części ołtarza głównego w bieckiej kolegiacie. W Bieczu jak już wspomniano św. Florian ma swoje kapliczki. Pierwszą wybudowano na obrzeżach miasta co najmniej 200 lat temu. We wnęce jej była duża płaskorzeźba z wyobrażeniem św. Floriana gaszącego płonący kościół, a strażacy bieccy dbali o dobry stan te kapliczki. Kapliczka zachowała się do dzisiaj i stoi przy ulicy Tumidajewskiego, co najmniej też dwukrotnie była przenoszona z miejsca na miejsce. W czasie tych przenosin zaginęło wyobrażenie św. Floriana i dziś ta kapliczka znana jest jako kapliczka z bochenkami chleba, a legenda z tym związana nawiązuje do czasów wielkiego głodu i pomoru ludności w Bieczu w XVII w. Opowieść ta istnieje w kilku wersjach, ale każda z nich ma takie samo zakończenie- skamieniały chleb umieszczono w górnej części kapliczki nad latarnią. Był czas wielkiego głodu, ludzie marli z braku żywności. Wielu zostawiało puste domy i udawało się w świat w nadziei, że żebrząc uda im się przeżyć klęskę nieurodzajów. W takim czasie przyszedł żebrak do bogatego domu- folwarku na bieckim przedmieściu, w którym gospodyni wyjęła chleb z pieca. Zgodnie z tradycją, obtarła bochny chleba ściereczką, przeżegnała i nakryła białym płótnem. Zapach chleba rozchodził się po całym domu. Żebrak czując woń świeżo upieczonego chleba, błagał chociażby o kęsek. Ale bogata i skąpa kobieta nie zamierzała z nikim dzielić się chlebem, chociaż obyczaj chrześcijański to nakazywał, tym bardziej, że był to czas wielkiego tygodnia. Wypchnęła słaniającego się z głodu żebraka z domu, krzycząc, że sama nie ma co do ust włożyć. A gdy on wskazał na chleby pachnące, odrzekła, że są to tylko kamienie. Wówczas żebrak na jej oczach rozpłynął się w powietrzu. Nie odszedł, a znikł nagle przed nią. Przerażona tym zjawiskiem kobieta szybko pobiegła do chleba. Podniosła ściereczkę i odkryła, że jeszcze chwilę temu pachnący chleb, zamienił się w zimne kamienie, które tylko kształtem przypominają bochny chleba. Skruszona udała się do kościoła, wiele majątku przeznaczyła na jałmużny dla żebraków. A skamieniałe chleby umieszczono na kapliczce, dla upamiętnienia tego wydarzenia.



św. Florian za szybą na rynku bieckim
W początku XIX w. ufundowano drugą, piękną kapliczkę poświęconą św. Florianowi w rogu rynku bieckiego, w niej umieszczono drewnianą figurę św. Floriana. Z chwilą zorganizowania OSP w Bieczu straż objęła patronat nad kapliczką i dba o nią do chwili obecnej. Wszystkie ważne uroczystości Ochotnicze Straży Pożarnej odbywają się w dniu św. Floriana, a początek biorą od tejże kapliczki. Z tym św. Florianem związana jest opowieść, którą warto podać. Wspominał w latach 70-tych XX w. Józef Ołpiński, który w 1903 r., gdy wybuchł pożar w Bieczu miał 11 lat. W 1903 r. 12 maja w niedzielę przed południem wybuchł pożar w Bieczu. Wówczas mały Ołpiński ze starym Białkowskim był nad rzeką Ropą. Ogromne trzaski, a następnie buchające wysoko ognie przeraziły obydwu. Stary Białkowski postanowił jak najszybciej wrócić do miasta, miał bowiem domek przy rynku na wprost kapliczki św. Floriana. Szybko z pomocą młodego Józka Ołpińskiego, na skróty przybiegli do miasta. Znaleźli się na rynku. Widok był przerażający. Płonęły wszystkie domy na ulicy Grodzkiej, wszystkie w południowej pierzei rynku. Ogromne płomienie niszczyły nowo pokrytą bożnicę. Płonął ratusz, już nie miał dachu, a z okien, jak z oczodołów buchał ogień. Płonęła wieża ratuszowa. Grozy dodawał szalejący wicher, który przenosił płonące żagwie z dachów, z domu na dom. Wyglądało to jakby niewidzialna ręka podpalała coraz to nowe domy. Niesamowity huk, trzaski palących się domów, ogromny żar i ogień zdawało się zewsząd, potęgował ruch ludzi, ratujących co się jeszcze dało. Przy wielkim płaczu i zawodzeniu wynosili dobytek z domów nieobjętych jeszcze ogniem. A stary Białkowski wsparty na młodym Ołpińskim, wyczerpany szybką drogą, stał zdyszany i nie miał sił ratować cokolwiek ze swego domu, mimo, że ten jeszcze nie płonął, ale palił się już dom sąsiedni. Białkowski stał chwilę i nagle jak opowiadał Józef Ołpiński- powoli na oczach wielu doszedł do kapliczki św. Floriana, padł na kolana i modlił się o ratunek dla swojego domu i tych, które jeszcze ogień nie objął. Widząc to Żyd taszczący ogromny tobół zrzucił go, klęknął obok Białkowskiego i nie znając słów modlitwy głośno wołał, Florku ratuj i mnie. I stała się rzecz niesamowita. Ustał wiatr i wszystkie domy od linii kapliczki św. Floriana nie tknął ogień. Ocalał dom starego Białkowskiego. Dziś na jego miejscu jest nowy obiekt, siedziba banku i apteki. Do tego dodać należy, że pożar ten był dosyć tragiczny w skutkach. W dużej mierze zahamował rozwój miasta, które i tak było już nieco podupadłe. Podczas pożaru spłonęło w mieście 50 domów, w tym 20 żydowskich i 30 katolickich, Urząd Podatkowy, Apteka, Bożnica, Budynek Sądowy w dawnym ratuszu, zabytkowy hełm na wieży ratuszowej, a około 600 ludzi zostało bez dachu nad głową. 

Zostań Patronem Z Pogranicza