Zachowano pisownię oryginalną. Źródła u autorów.
Duchy i strachy na ziemi bieckiej.
Zdjęcie prasowe domu Kromera w Bieczu z roku 1938. |
W Bieczu się urodziłem, tutaj wyrosłem. Od dziecięcych lat
ja i garść moich mieszczańskich towarzyszy i kolegów, obracamy się stale wśród
ruin i grobów, wśród tajemniczych piwnic, krużganków, bram etc. – wśród
opowieści o duchach, djabłach, zbójach i rycerzach. My Bieczanie żyjemy z
przeszłością. Rozmawiamy z duchami, od nieboszczyków otrzymujemy polecenia i
znaki. Czyż dawne to czasy, jak magistrat Biecza przy pomocy bębna ogłaszał
wszem i wobec i każdemu zosobna, żeby się nie kąpali „pod skałą”, bo się
pojawił topielec? Albo, gdy magistrat kradzieży w swych depozytach dochodził
przy pomocy czarów.
Biecz i okolica roją się od duchów osób zmarłych. Niema
człowieka, któryby się na nich nie
natknął. Żona doktora z Gorlic, pani Jadwiga O. na własne oczy widziała w
gmachu zupełnie nie starym starostwa w Gorlicach ducha woźnego, który zmarł
nagle w kancelarji lat temu kilkanaście.
Duch ubrany był zupełnie współcześnie: melonik na głowie, palto, cygaro w
ustach. Widziały go kilkanaście razy inne osoby, które go znały za życia
opowiada pan, mieszkający w tymże budynku. Stryj pani ksiądz Wojciech M.
widział późną nocą przesuwającego się ducha czarnej niewiasty. Ducha tego
przeraził się piesek, tulący się ze strachu do nóg księdza. Duch się jeszcze
dwa razy pokazał i to ostatni raz w białym stroju po nabożeństwie za niego
odprawionem.
Opowieści, krążące o zjawach duchów, dotyczą
przedewszystkiem księży, którzy pozostawili niedopełnione zobowiązania i
wracają na ziemię tak długo, aż uda im
się skłonić kogoś z żyjących, by za nich tego zobowiązania dopełnił. Chodzi
najczęściej o zakupione a nie odprawione msze święte. Następnie wiele opowieści
mówi o reakcji obrażonych duchów. Często słyszymy też o nocnych nabożeństwach,
procesji duchów. Zjawiają się wreszcie duchy, które nie wyjawiają celu swego
pojawienia się.
Z pierwszej grupy, typową jest opowieść o księdzu
Kwintowiczu. Był to Reformat, który gdy na zarazę wymarli księża u fary, z
drugim kolegą poszedł ich zastępować. A
że to ludzie marli gromadnie, mszy zaległych było dużo, więc nie zdołał ich
odprawić, lecz 175 zostawił nieodprawionych, gdy sam na zarazę pomarł. Żadnej
winy z jego strony nie było, a nawet, jak sam duch opowiedział, za
pielęgnowanie chorych w niebie w poczet biskupów został policzony. Mimo tego
musiał stale przychodzić o północy i starać się Mszę św. odprawić ( w szatach
biskupich). Przypadkowo się zdarzyło, że zauważył to organista, stary
konfederat barski. Wtedy dopiero sprawa się wyjaśniła. Duch księdza Kwintowicza
odprawił Mszę świętą, do której mu służył organista i kazał organiście prosić
proboszcza, by ten zaległe Msze święte rozdzielał pomiędzy okolicznych księży.
Msze zostały odprawione i wielki trud ks. Kwintowicza się skończył. Legendę tę
znają w Bieczu wszyscy starsi ludzie.
Do tej grupy legend należy zaliczyć i opowiadanie p. Józefa
Służewskiego o księdzu, często spotykanym na cmentarzu parafjalnym, modlącym
się nad grobami. Miał go kilka razy spotkać ks. Rychel, wikary farny, a
przeraził się go bardzo niejaki p. Jerzy Górny, „że aż zemdlał”, opowiada p.
Służewski. Ksiądz ten widocznie odprawia zaniedbane przez siebie modlitwy za
umarłych.
***
Drugi dział legend stanowią duchy obrażone i upominające się
o tę obraże. Pani Cetn. – Gał. Opowiada, że gdy ksiądz Jaszczur cmentarz wokół
fary przekopał, sprawił wykopanym kościom uroczysty pogrzeb z procesją, w
czasie której ludzie wszyscy w rękach kości nieśli. Pewna młoda wówczas
dziewczyna pani Wojt. Brzydziła się kości brać do ręki. Wtedy w nocy przyszedł
do niej duch i tyle ją molestował i groził, aż wczesnym rankiem pobiegła na
cmentarz, wzięła kość pierwszą z brzegu i z nią wokoło kościół obiegła. Ksiądz
Dąbrowski, dawny proboszcz w Moszczenicy (opowiada p. Marja K.) bał się
letargu. Zobowiązał więc gospodynię, że będzie przez jakiś czas na jego grób
chodzić i tam się modląc nasłuchiwać. Gdy zaś ona tego zaniedbała, wtedy
przyszedł do niej i za rękę ją na grób poprowadził, zmuszając do modlitwy.
Opowiada też p. Przyb. i Jan Pr., że gdy niejaki Figura zamurowal kamień z
grobu żydowskiego w swój piec, to gwałtom końca nie było aż kamień musiał
wyrzucić. Tak samo się działo w czasie restauracji Nęckówki z analogicznym
kamieniem. Duchy zmarłych żydów upominały się o swój obrazę.
***
A teraz trzecia kategorja legend: gromadne nabożeństwa
duchów. Legend tych jest trzy. Jedna odnosi się do fary, druga do kościoła św.
Piotra, a trzecia do nocy w dzień Zaduszny w Święcanach. Święcańska jest
typową. Dziecko tęskni za zmarłą matką i płacze. Ksiądz radzi jej, by jeżeli
chce matkę widzieć w Zaduszki, ukryła się we framudze kościoła, matkę w nocy zobaczy. Sierota ukryła się pod
kożuchem i procesję duchów widziała. Na ostatku szła matka niosąca dwa dzbanki
łez sieroty. Gdy dziecko do matki ręce wyciągnęło, wtedy ta rzuciła się na
córkę, rozbiła na jej głowie dzbanki, a inne duchy jej pomagały dziecko
tarmosić. Stało się to za to, że córka swym płaczem matkę niepokoiła. Sierota
ledwie z życiem uszła. Legenda farna opowiadana przez siostrę Paszyńskiego,
mówi o obcym chłopie, który idąc nocą koło fary, zobaczył procesję duchów do
kościoła wchodzących. Wszedł za nimi, bo myślał, że to są żywi ludzie, jeno że
w Bieczu jest zwyczaj biało się ubierać. Był on świadkiem całego nabożeństwa
przez duchy księdza, organisty i tłumu odprawianego. O legendzie odnoszącej się
do kościoła św. Piotra opowiada p. Zajdlowi, której ojciec stary Lignar
przyjaźnił się z pustelnikiem Anastazym Warchołem, mającym przy kościołku swoją
pustelnię. Warchoł Lignarowi raz zaproponował: „zostań u mnie do północy, a
zobaczysz”. I widzieli z otwartego groby wychodzącą całą procesję, która do
kościoła przez zamknięte drzwi przeniknęła.
Czwarta grupa legend, dotyczy duchów, które zjawiają się,
lecz nie mówią poco. Należy się domyśleć, że o pomoc w modlitwie. Taką jest
legenda o księdzu u fary, którego modlącego się kilkakrotnie widziano. Zbadano
więc w krypcie jego trumnę. Była pusta, a ciało klęczało w kącie. Położono je z
powrotem do trumny i odprawiono egzekwie. Gdy duch jednak się pojawił znowu,
zaglądnięto do trumny-leżał w niej, ale przewrócony plecami do góry. Położono
go jak należy i jeszcze raz się modlono-i to dopiero pomogło. Opowiadał mi
cieśla Słowakiewicz, a potwierdził dziedzic dworu Olpińskiego p. Wojnarski, że
żona jego spotkała zmarłą matkę swoją p. Rogawską na schodach pomiędzy obecnym
dworem a dawnym pałacem. Opowiadała mi p. Służewska, że w klasztorze pokazywał
się duch księdza Kędry. Wracającemu z miasta szafarzowi on furtkę otworzył.
Braciszek się rozchorował i umarł…
Ostatnia kategorja legend, to nieosobowe objawy
nadprzyrodzone, które do świata duchów odnieść należy. Wszyscy w Bieczu wiedzą,
że za dziada Leona Gumińskiego kościół kilkakrotnie gorzał, tak jasno, iż
zebrany tłum myślał, że się kościół pali. Po otwarciu kościoła światło nikło.
Kościół też sam się „ z dobradziwu”
otwierał. Miało to być za księdza Jaszczura, a później za księdza Rychla.
Otwierały się to drzwi od plebanji, to wielkie. Za księdza Jaszczura Gumiński
nie mogąc sobie dać rady, zameldował o tem proboszczowi. „ Ten sam drzwi na
kłódkę zamknął, a że był małego wzrostu, więc próbując zamknięcia na kłódce tej
na rękach zawisł”. Na drugi dzień mimo tego drzwi były otwarte. Pomogło dopiero
nabożeństwo i obwiązanie kłódki poświęconym na ołtarzu sznurem. Przypomina mi
się owa dziadowska pieśń o kościele, w którym się cuda działy, drzwi się same
otwierały. I te jednak słowa drwiące świadczą o powszechności legendy…
Ilość legend tych mógłbym mnożyć długo. Wyżej jednak już
przytoczone są typowymi dla wierzeń ludowych o życiu pozagrobowem.
Mgr. W. Fusek
Kiedyś to dopiero były czasy... szkoda, że odeszły bezpowrotnie...
OdpowiedzUsuń