OSTATNIE SZTUKI! Gorlickie w Wielkiej Wojnie 1914-1915. Wspomnienia, relacje, legendy.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Roman Reinfuss. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Roman Reinfuss. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 30 sierpnia 2022

R. Reinfuss, Cerkiewki drewniane na Łemkowszczyźnie - artykuł prasowy z roku 1933.

 

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.










ROMAN REINFUSS(Gorlice).

Cerkiewki drewniane na Łemkowszczyźnie.

Pochodzenie stylu cerkiewnego i jego odmiany. – Cerkiew u Łemków. Wpływ budownictwa polskiego. – Potrzeba ochrony opuszczonych świątyń.



Kraków, 20 sierpnia.

Cerkwie podobnie jak i kościółki drewniane, stanowią w budownictwie ludowem dział odrębny, nie są one w ścisłem tego słowa znaczeniu wytworem kultury ludowej, ale raczej umiejętnem naśladownictwem opartem na wzorach, które cieśle wiejscy widzieli po miastach.

Niektórzy autorowie usiłują wprawdzie wyprowadzić rodowód tych wiejskich świątyń od gontyn pogańskich, których wygląd zewnętrzny starają się nawet odtworzyć, są to jednak teorje, oparte na fantazji dotąd naukowo nie potwierdzone.

Zresztą, gdyby nawet w tych odległych czasach, gdy ludy słowiańskie chrzest przyjmowały, istniał już jakiś styl na tyle rozwinięty, że nadawałby się do zastosowania przy budowaniu świątyń chrześcijańskich, to i tak nie wywołałby żadnego wpływu wobec wrogiej postawy duchowieństwa, które wszelkiemi sposobami zrywało nawet najdrobniejsze ogniwa, wiążące lud z dawnemi tradycjami pogańskiemi i zastępowało je zdobyczami kultury chrześcijańskiej.

Dotyczyło to naturalnie i budownictwa, które za sprawą duchowieństwa rozwijało się pod wpływem kultury łacińskiej lub bizantyjskiej, zależnie od tego, z czyich rąk dane narody przyjęły naukę chrześcijańską.

Schizmatyccy Rusini byli w dawnych czasach pod wpływami Bizancjum, stąd w budownictwie cerkiewnem stosuje się niemal wyłącznie styl bizantyjski, który następnie przedostał się do budownictwa ludowego przy równoczesnem wprowadzeniu koniecznych zmian, wynikłych z zastosowania drzewa, jako materjału budowlanego. Od tej chwili czysty styl bizantyjski zaczął się paczyć, cieśle wiejscy często podświadomie łączyli w jedną całość wzory zaczerpnięte z różnych źródeł, tworząc tym sposobem rzeczy nowe, zdumiewające widza ogólną harmonją szlachetnością formy.





W granicach Polski zasiąg wpływów bizantyjskich pokrywa się z granicą terytorjum , które zamieszkują Rusini. Nie wszędzie jednak wpływy te są jednak wpływy te są jednakowo silne. Najbardziej zbliżona do wzorów bizantyjskich jest cerkiew na Huculszczyźnie, która zachowała charakterystyczny dośrodkowy układ naw, do najwyższej nawy środkowej dobudowane są cztery mniejsze, przypominające swem rozmieszczeniem rysunek krzyża równoramiennego, każda z naw kryta jest dachem w kształcie kopuły.

Im dalej na zachód tem mniej spotykamy takich cerkwi, na Bojkowszczyźnie przeważa już układ trójdzielny, powstały przez odcięcie naw bocznych, równocześnie kopuły dachu są czasami zastępowane przez kilkakrotnie załamany dach brogowy.



Najmniej pierwiastków bizantyjskich ma cerkiew na Łemkowszczyźnie, która ostrym klinem wbija się w terytorjum etniczne polskie a zatem najbardziej jest wystawiona na działanie wpływów zachodnich.

Wpływy te uwidoczniły się już w samym układzie naw, który zbliżony jest zupełnie do układu kościołków polskich. Każda cerkiew rozpada się na trzy części: kapłańską (najniższą), dużą prostokątną nawę środkową i babiniec, ponad którym wznosi się smukła wieża.



Huculi i Bojki budują zwykle wieże w pobliżu cerkwi, jako budynek całkiem odrębny. Łemkowie zwyczaj stawiania wieży nad bakińcem przejęli od Polaków, którzy, pod wpływem gotyku, złączyli w XV w. wieżę z budynkiem kościelnym.

Wieża cerkiewna jest wierną kopją drewnianych wieżyczek kościelnych; te same pochyłe, zwężające się ku górze ściany z wystającą u szczytu galeryjką i małemi oknami, zwróconemi na cztery strony świata. Jedynie orjentalna kopuła, nakrywająca wieżyczkę, przypomina, że mamy przed sobą nie kościół, lecz cerkiew.




Wyraźnie natomiast odbiega od wzorów zachodnich konstrukcja dachów. Każda z dwu pozostałych części cerkwi a więc nawa główna i babiniec, pokryte są osobnym systemem Sachów t.zw. Brogowych, które wznoszą się nad sobą w dwu lub trzech kondygnacjach, nadając całej budowli dużo lekkości i wdzięku egzotycznych świątyń.

Na szczycie obu dachów znajdują się okrągłe wieżyczki, podobne do naszych sygnaturek, ale nieco większa, na których spoczywają duże bizantyjskie kopuły.

Dachy, kopuły, wieże, a czasem nawet i ściany samego budynku kryte są gontem. Dzisiaj niestety gont zostaje coraz bardziej wypierany przez blachę, niezgodną z charakterem budowli drewnianej.





Wnętrz cerkiewek punktu widzenia sztuki ludowej przedstawiają się nierównie mniej ciekawie. Uwagę widza skupia w pierwszym rzędzie bogato złocony ikonostas, oddzielający część kapłańską od nawy głównej, w której znajduje się maleńka, ciesielską ręką wykonana kazalnica, z tyłu chór, na którym bardzo rzadko znajdują się ubogie organy. Obrazów czy rzeźb wykonanych przez wioskowego artystę niema prawie zupełnie, czasem tylko jakiś krzyżyk rzeźbiony w drzewie, zapomniany wśród rupieci w kącie zakrystji lub nawinie wymalowany na ścianie święty i oto wszystko.

W dawnych czasach każda cerkiew była także zewnątrz wymalowana i to zwykle różnemi kolorami, jednak deszcze zmyły z czasem farbę tak, że dziś większość budynków ma szarą barwę starego drzewa, tylko tu i ówdzie w zakątkach niedostępnych dla deszczu widać ślady dawnych malowideł.



Ten typ cerkwi powtarza się w każdej niemal wiosce, a odstępstwa od powyższego schematu zdarzają się nadzwyczaj rzadko. Wtedy idą w dwu kierunkach: albo zbliżają się jeszcze bardziej swym wyglądem do polskich kościółków przez zastosowanie stromych dachów dwuspadkowych i wtedy zatracają niemal wszystkie elementy macierzy tego stylu bizantyjskiego , albo też wzorują się na bardziej orjentalnych budowlach Hucułów lub Bojków.

Na zakończenie chciałbym wspomnieć o konieczności roztoczenia fachowej opieki nad temi nielicznemi zabytkami budownictwa cerkiewnego, które dotychczas zachowały się w całości.

Wystarczy, by wieś wybudowała nową cerkiew murowaną, a już stara, choćby najpiękniejsza, skazana jest na zagładę. Niemniej groźnem dla czystości stylu jest barbarzyński sposób „odnawiania:, który polega na obiciu cerkwi blachą od fundamentów aż po czubek wieży.


























W ostatnich latach, wobec gromadnego przechodzenia Łemków na prawosławie, wszystkie cerkwie Łemkowszczyzny znalazły się w jednakowem niebezpieczeństwie, gdyż grozi im po prostu zagłąda, skutkiem tego, że pozbawione zupełnie owieczek parafje grecko–katolickie nie mają funduszów na kosztowną konserwację budynków cerkiewnych, które już dziś bardzo smutny, przedstawiają widok.







piątek, 26 lutego 2021

R. Reinfuss, Cmentarze na których nie zapłoną światła - artykuł prasowy z roku 1933.

 









Roman Reinfuss (Gorlice).

 

Cmentarze, na których nie zapłoną światła.

 

Cmentarze wojskowe w Małopolsce. – Historja ich powstania. – Sposób budowy. – Zapomniane cmentarze niszczeją.

 

Wojna światowa w swych pierwszych etapach toczyła się przeważnie na ziemiach Małopolski, zima z r. 1914/15, to okres najzaciętszych walk, toczących się w Karpatach  i na Podkarpaciu walk, które zakończyły się w pierwszych dniach maja 1915 przełamaniem frontu rosyjskiego pod Gorlicami przez zjednoczone armje państw centralnych.

W czasie tych walk tak po jednej, jak i po drugiej stronie poniesiono ciężkie straty, a jako smutna pamiątka wojennej zawieruchy pozostały liczne cmentarze wojskowe,  gęsto rozsiane po całem Podkarpaciu, a szczególnie w miejscach większych operacyj wojennych, jak n.p. w okolicach Przemyśla, Gorlic, Limanowej i na wzgórzach między rzeką Białą a Dunajcem.




















Powstały one po zwycięskiej ofenzywie w r. 1915, rząd austrjacki podjął wtedy szeroką akcję, mającą na celu skoncentrowanie ciał poległych żołnierzy na kilkudziesięciu większych cmentarzach. Do tej pracy przeznaczono oddziały jeńców rosyjskich, którzy wydobywali zwłoki dorywczo pochowane na prowizorycznych cmentarzach lub w ogóle nie pochowane, których dużo znajdowano wśród lasów i zarośli, a następnie po rozpoznaniu chowano je masami na nowych cmentarzach. Państwa centralne pobudzone chwilowemi sukcesami wojennemi pragnęły, by cmentarze wojenne były nie tylko miejscem spoczynku poległych w walkach uczestników, ale przedewszystkiem by na wsze strony głosiły chwałę zwycięskiego niemieckiego oręża. Architekci, produkujący masowo projekty, silili się, by przyozdobić cmentarze wspaniałemi pomnikami, pokrytemi stylizowanemi emblematami wojennemi i butnemi napisami w języku niemieckim.

Szczególnie starali się uświetnić miejsca, gdzie rozegrały się słynniejsze bitwy. W takich wypadkach wybierali na cmentarze miejsca widoczne, z daleka górujące nad całą okolicą.





















Chcąc uzyskać jak największą trwałość, do budowy cmentarza używano przeważnie karpackiego piaskowca, przyczep bez przesady rzecz można, że na sto cmentarzy co najmniej połowa jest nieal zupełnie do siebie podobna, wszędzie to samo ciężkie z łomów kamiennych zrobione ogrodzenie, ozdobione czasem imitacjami baszt na narożnikach, brama żelazna, obramowana po bokach kamiennemi słupami, na środku cmentarza olbrzymi kilkunastometrowy monument, bądź to w formie obelisku, krzyża, lub wreszcie kilku słupów sterczących koło siebie, dźwigających wieńce dębowe, korony lub hełmy. Same krzyże cmentarne z żelaza odlane lub z kamienia wykute, wszystkie według jednego szablonu, stoją wzdłuż ścieżek długiemi szeregami jak wojsko, tylko tu i ówdzie zwraca uwagę  krzyż wyższy  od innych, to znak, że w tym miejscy leży oficer.




Na mniejszych cmentarzykach ściana tylna naprzeciw furtki położona, przedstawia coś w rodzaju ołtarza,  nad którym wznosi się krzyż.

Na ogół efekt artystyczny jest mały, widza przytłacza fałszywa monumentalność  pomników ciężkich i nieporadnych, a dyszące pychą napisy zrażają do reszty.

Znacznie lepsze wyniki osiągnęli Austrjacy tam, gdzie skutkiem braku kamienia znuszeni byli posługiwać się drzewem. Z olbrzymich bierwion jodłowych powstały przepiękne kaplice, wieże, bramy, ogrodzenia, wszystko to utrzymane w stylu starej architektury drewnianej z wystającemi ozdobami wycinanemi węgłami i dachami pokrytemi gontem, który i tu okazał się pierwszorzędnym materiałem dekoracyjnym.

Wewnętrzny rozkład każdego cmentarza oparty jest stale na tym samym schemacie: połowa przeznaczona jest dla żołnierzy rosyjskich, nad których grobami wznoszą się podwójne krzyże schizmatyckie, a na drugiej połowie znajdują się groby żołnierzy państw centralnych. Większe cmentarze podzielone są na kwatery,  z których każda przeznaczona jest dla innej narodowości: osobno więc leżą Niemcy osobno Austrjacy czy Węgrzy, a czasem nawet poszczególne pułki mają swoje własne działki.

Zwłoki grzebano najczęściej w grobach zbiorowych, zwykle po 8 do 12 w jednym, grób taki a wspólny krzyż, na którym umieszczona jest blaszana, emaljowana tabliczka, zawierająca nazwiska poległych, daty ich śmierci i stopień służbowy; dotyczy to jednak tylko szarż niższych, gdyż oficerowie mają groby pojedyncze.

Bardzo dużo jest grobów zbiorowych, w których spoczywają żołnierze nierozpoznani; tu tabliczka, umieszczona na krzyżu informuje lakonicznie, że w grobie leży tylu a tylu „russische” lub „oesterreichische Krieger”. Cyfry, poprzedzające ten króciutki napis, są bardzo wysokie i dochodzą do pięćdziesięciu.





Dzisiaj, mimo że od czasów powstania cmentarzy upłynęło zaledwie lat kilkanaście, widać na nich wyraźne ślady zniszczenia i zaniedbania.  Ciężkie budowle, pospiesznie stawiane bez należytych fundamentów, zaczynają się obsuwać i pękać. Groby są pozarastane z porozbijanemi tabliczkami, nigdzie ani śladu życzliwej ręki, któryby się o wygląd cmentarzy zatroszczyła.

Wprost przeciwnie! Spotykamy na każdym kroku dowody, że złośliwość ludzka współdziała z „zębem czasu”, niszcząc co się tylko da, jak gdyby komu na tem zależało, by jak najprędzej znikły z powierzchni ziemi nagrobki, płoty i t.d.

W pierwszych latach po wojnie rodziny poległych przybywały do Polski ze stron odległych z Tyrolu czy Bawarji, by bodaj raz w roku na Wszystkich Świętych odwiedzić mogiły swoich bliźnich. Z czasem przybywało coraz mniej, aż wreszcie w ostatnich latach przestano przyjeżdżać zupełnie i od tego czasu, na opuszczonych grobach nie płonęły już światła w dzień święta umarłych.

 

sobota, 6 lutego 2021

R. Reinfuss, Z przeszłości Łemkowszczyzny - artykuł prasowy z roku 1935.

 

Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.




Roman Reinfuss (Gorlice).

Z przeszłości Łemkowszczyzny

 

Kiedy pojawili się Łemkowie? – Wołoscy pasterze. – Zbójnicy łemkowscy. – Pamiątki po Konfederatach barskich. – Łemkowie w czasie rzezi galicyjskiej.

 

Przeszłość Łemków  nie jest dotychczas zupełnie wyjaśniona, nauka nie ustaliła dotąd ostatecznie, kiedy ten klin ruski, sięgający od Sanu po Pieniny wbił się między Polaków a Węgrów.

Najczęściej łączy się pojawienie Rusinów w Beskidzie środkowym i zachodnim z wędrówkami pasterzy wołoskich, którzy przybyli tu z końcem XV w. a w dwu następnych stuleciach rozsiedli się już wzdłuż grzbietów gór aż po Księstwo Cieszyńskie, wędrówkom tym sprzyjać miał fakt, że Karpaty były wtedy puszcza bezludną „nigra silva” – jak je nazywali kronikarze.

Teoria ta wykazuje jednak przy bliższem rozważeniu liczne niedociągnięcia, które upoważniają do przypuszczeń, że już przed kolonizacją wołoską mieszkali tutaj Rusini. Przedewszystkiem Karpaty w XVI w. nie były znów takie bezludne, skoro Jagiełło,  nadając w r. 1391 biskupom krakowskim znaczne obszary między Popradem a Białą, wymienia leżące tam trzynaście osad,  z których większość do dzisiaj jeszcze istniej ( jak Powroźnik, Muszyna, Andrzejówka, Łomnica, Florynka).  Spewnością nie były to jedyne miejscowości w Karpatach, musiały być jeszcze i inne, o których nie wiemy spowodu zbyt szczupłych danych źródłowych.



Jakiej narodowości  byli ludzie zamieszkujący wtedy Karpaty, trudno byłoby stwierdzić z całą pewnością. Leon Białoski, który badał stare archiwa sądeckie, stwierdził, że „na podstawie akt sądeckich nie można rozstrzygnąć kwestji pochodzenia pierwotnej ludności dóbr muszyńskich”.

Nic dziwnego! Dawniej na różnice narodowościowe zwracano tylko wtedy uwagę, gdy były znaczne, n.p. Polacy i Niemcy, większą natomiast wagę przykładano do różnic na tle  religijnem i tu właśnie można szukać klucza do rozwiązania zagadki.

W spisach niesznego i innych danin kościelnych mamy bardzo dokładnie wymienione wszystkie miejscowości, które daniny płaciły uderzającem jest, że linja graniczna wymienionych w tych spisach miejscowości pokrywa się ściśle z granicą dzisiejszej Łemkowszczyzny. Widać z tego, że osady, położone w głębi gór, nie płaciły danin kościelnych, co wskazuje na to, że zamieszkane były przez ludność niekatolicką,  a więc prawdopodobnie schizmatycką.  Bliskość wrogich Kościołowi innowierców potwierdzają jeszcze niektóre akta kościelne, dotyczące Nowego Sącza, Żmigrodu, które często o pobliskich schizmatykach wspominają.




Dopóki jeszcze na nizinach było dosyć ziemi, którą królowie między zasłużonych poddanych rozdawali, nikt nie zabiegał o górskie nieużytki i cała dzisiejsza Łemkowszczyzna była własnością króla. Dopiero w pierwszych dziesiątkach XIV w. rozpada się na kilka potężnych kluczów,  z których jeden najbardziej na zachód wysunięty, należał do biskupów krakowskich (t.zw. państwo muszyńskie), drugi, obejmujący dolinę górnej Ropy, Zdyni  i ich dopływów przeszedł na własność możnej rodziny Gładyszów ze Szymbarku  a wreszcie trzeci na wschodzie należał do Stadnickich ze Żmigrodu. Królewszczyzn zostało już niewiele: Rytro, Piwniczna, Grybów i po kilka małych wiosek przy każdej z wymienionych miejscowości, jedynie w powiecie bieckim  spory szmat królewszczyzn sięgał aż po granicę.


Dobra te, pomimo znacznych obszarów, przedstawiały zrazu małą wartość ekonomiczną, były słabo zaludnione, zarosłe lasem i niebardzo nadawały się do uprawy rolnej. Dlatego to z otwartemi rękoma przyjęto półdzikich pasterzy wołoskich, którzy wypalali po górach polany i następnie wypasali na nich swe stada.


Początkowo przebywali Wołosi w górach tylko od wiosny do późnej jesieni, a na zimę schodzili wraz ze swym dobytkiem w bory nizinne w okolice Rzeszowa, Sandomierza i t.d. Te wędrówki skłonnych do łupiestwa koczowników tak dały się wkrótce ludności podgórskiej we znaki, że nakazano im odtąd zimować w górach. W związku z tem znajdujemy w aktach miasta Pilzna notatkę, że podczas srogiej zimy 1490 r. Wołosi ze swemi stadami poginęli w górach spowodu wielkich mrozów i śniegów.

Sczasem, pod naporem wielkich właścicieli, zaczęli Wołosi osiedlać się na stałe. Znamy liczne przykłady, że osiedlali się po wioskach już dawniej istniejących, lecz wyludnionych, n.p. wsie Krolowa  i Bińczarowa koło Grybowa, które, kolonizowane niegdyś przez Kazimierza Wielkiego, tak się sczasem wyludniły, że w połowie XVI w. osiedlono je ponownie Wołochami. Czasem przesiąkali oni do wsi niegdyś założonych przez niemieckich kolonistów, jak n.p. Rychwałd w pow. gorlickim, gdzie w r. 1581 było pięć dworzyszcz wołoskich.

Obcy przybysze szybko asymilowali się przyjmując język ludności miejscowej, ślady językowe wołoskie przetrwały tylko w terminologji pasterskiej (juhas, watra, geleta  i in.) i w nazwach gór nadanych przez pasterzy (n.p. często spotykane Magury i Kiczery).

Wsie przez tych „Wołochów” zamieszkałe posiadały samorząd, na czele jego stał sołtys, który wraz z ławnikami sądził mieszkańców gminy w drobniejszych sprawach, przyczep posługiwał się zwyczajowem prawem wołoskiem,  które, nigdy nie spisane, zupełnie zaginęło.

Osadnicy w dalszym ciągu prowadzili gospodarstwo pasterskie, daniny na rzecz panów płacili w bydle, owcach i serze; była to pewna innowacja, gdyż wsie zakładane dotychczas na prawie niemieckiem płaciły je w pieniądzach i płodach rolnych, stąd dla odróżnienia, wsie górskie określano jako osadzone na prawie wołoskiem lub Ruskiem.

Zrazu wsie górskie cieszyły się większemi niż na dolinach swobodami, pańszczyzną ich nie gnębiono, bo panowie bali się, by im chłopi do Węgier nie uciekali, gdzie ich bardzo chętnie przyjmowano, jedynie w państwie muszyńskiem, należącem do biskupów Krak., spotyka się ucisk chłopów, którym administratorowi starają się w ten sposób obrzydzić prawosławie. Tam też obserwujemy najwcześniej przechodzenie Łemków na łono Kościoła (gr) katolickiego..

W w. XVII, gdy ucisk chłopów dochodził w Polsce do maksimum, zaczęto tez naciskać i Rusinów po górach. Wtedy obserwujemy częste ucieczki do Węgier[1], a jednostki bardziej zapalne łączyły się w bandy opryszków t.zw. „Beskidników”, które były istnym postrachem plebanij i dworów podgórskich. W dawnych aktach spotykamy o nich ustawiczne wzmianki; w r. 1676 ukrywali się w jaskiniach na górze Cergowej pod Duklą, a razu pewnego dwu zbójców sądzonych w Bieczu podało na torturach imiennie 78 wspólników, pochodzących z 30 wsi. Tam też odbywały się masowe egzekucje schwyconych opryszków.




Największe nasilenie przybrały rozboje w czasie  wojen kozackich, kiedy to Chmielnicki przez swoich emisarjuszy podburzał chłopów przeciwko szlachcie. Gdy Kostka Napierski  wywołał rewoltę górali podhalańskich i zdobył zamek czorsztyński, w którym go potem husarja biskupa Gembińskiego oblegała, uchwalili zbójnicy łemkowscy, Czepiec, Sawka i inni, iść Napierskiemu z odsieczą.

Po bitwie po Beresteczkiem (1651), w którym szlachta pod Chmielnickim walne odniosła zwycięstwo, padł strach na górali. W obawie krwawej zemsty całe wsie z dobytkiem uciekały z dzisiejszej Łemkowszczyzny na drugą stronę Karpat, gdzie się na stałe osiedlali.

W sto lat później i lasy Łemkowszczyzny udzielały niejednokrotnie schronienia konfederatom barskim, którzy, napierani przez wojska rosyjskie, chronili się w najdziksze ostępy górskie w pobliżu węgierskiej granicy.

Do dziś jeszcze pokazują na górze Lackowej koło Tylicza resztki okopów konfederackich, a w cerkwi w Izbach znajduje się dokument przez Pułaskiego pisany, w którym mężny wódz konfederatów opisuje cua, jakich dwukrotnie doznał za sprawą Matki Boskiej Izbiańskiej: raz, gdy koło Izb przez Moskalu napadnięty został, a drugi raz gdy w pobliżu Świątek w czasie odwrotu upadł wraz z koniem i nic mu się nie stało.

W czasie licznych potyczek nie obeszło się naturalnie i bez szkód wojennych, między innemi spłonęła w Wysowej  zabytkowa cerkiewka, zapalona przypadkiem przez walczących konfederatów. Jak ludność Łemkowszczyzny odnosiła się do walczących Polaków, o tem nie mamy bezpośrednich wiadomości, na ogół między Rusinami a szlachtą  musiały być jednak pod koniec nienajgorsze stosunki, skoro w r. 1846, podczas słynnej rzezi galicyjskiej, gdy ludność wiejska wszędzie dookoła mordowała znienawidzonych panów, jedynie Rusini,  jak zgodnie wszystkie źródła podkreślają, nie brali udziały w rabacji.








[1] Z Węgier zaś uciekali chłopi do Polski.

sobota, 7 listopada 2020

R. Reinfuss, Pasterstwo na Łemkowszczyźnie dawniej a dziś - artykuł prasowy z roku 1931. Część II.






Pasterstwo na Łemkowszczyźnie dawniej a dziś.

Obraz Łemkowszczyzny. – Ludność. – Wędrówki po owce. – Wymiana z Węgrami. – Upadek pasterstwa. – Zwrot w kierunku rolnictwa.


Część II.


Gospodarstwo mleczne nie było prowadzone wspólnie, jak np. u górali tatrzańskich, lecz jednostkowo. Stada wprawdzie pasły się wspólnie, ale do dojenia przychodzili wysłannicy ze wsi i zabierali mleko do domów, gdzie wyrabiano owcze sery, t.zw. grudki, z których następnie sporządzano bryndzę, sprzedawaną po miastach w drewnianych beczułkach. Po jesiennem strzyżeniu, gdy już paszy po górach zaczynało brakować, odbierali gazdowie swoje owce i wraz z przychówkiem pędzili je do podgórskich miast, gdzie sprzedawali na rzeź.

Oprócz owies hodowali też Łemkowie woły, przyczep utrzymywali ożywione stosunki z Węgrami. Na podstawie długoletniego doświadczenia, okazało się, że cielęta lepiej chowają się na ciepłych pastwiskach południowych stoków Karpat, przeciwnie zaś bydłu już odchowanemu, lepiej służą chłodne północne hale. Na tej podstawie, między gazdami po obu stronach gór, zachodziła ustawiczna wymiana bydła. Łemkowie wysyłali do Węgier cielęta, a stamtąd przysyłano woły, pod koniec zaś lata obie strony obliczały w sposób bardzo skomplikowany należytość za wypas.

W ten sposób przedstawiało się pasterstwo aż do połowy XIX w., tj. do czasu uregulowania serwitutów przez rząd austriacki. Nie zapominajmy, że tereny, na których wypasano dotąd owce, należały do podgórskich dworów a chłopi mieli jedynie prawo wypasu. Z chwilą zniesienia serwitutów, gdy tereny te zostały podzielone na pańskie i chłopskie, gazdowie nie mieli już prawa wypasu na gruntach dworskich, skutkiem czego obszar pastwisk zmniejszył się znacznie tak, że hodowla na całej Łemkowszczyźnie zupełnie została podcięta.

Równocześnie zmieniły się warunki ekonomiczne, pasterstwo przestało się opłacać, natomiast wzrastająca cena drzewa zachęcała do zalesiania dotychczasowych pastwisk.

Tak więc połowa XIX w. stała się momentem przełomowym od którego datuje się upadek pasterstwa na Łemkowszczyźnie. W dzisiejszych czasach można zaobserwować już tylko szczątki dawniejszej pasterskiej kultury. Jako jej ślad pozostały np. obozy letnie, gęsto rozsypane na stokach gór, w których w ciepłe letnie noce i skwarne godziny południa znajduje bydło schronienie. Zależnie od warunków miejscowych, szałasy te zbudowane są z kamenia, drzewa lub chrustu, kryte gontem lub gałęziami.




Wewnątrz podzielone są zwykle na dwa oddziały, jeden dla owiec, drugi dla bydła. Podział ten zachowany jest chyba z tradycji, bo owiec chowa się już bardzo mało, a nawet najbogatsi gazdowie nie przekraczają liczby 6–7. Przy każdym szałasie, przytulona do jego ściany, znajduje się mała budka,  w której jest legowisko pasterza.

Z chwilą upadku pasterstwa, dało się zauważyć wśród ludności zubożenie. Wytrącono jej z rąk jedyne źródło utrzymania, nie dając nic w zamian. Wtedy to rozpoczęła się emigracja Rusinów do Ameryki lub też na roboty sezonowe do Niemiec.

Obecnie widać na Łemkowszczyźnie zwrot w kierunku rolnictwa. Jednakże mimo użycia nawozów sztucznych i niezwykłej pracowitości mieszkańców, plony uzyskane są na ogół bardzo marne. W niektórych wsiach w ogóle o uprawie myśleć się nie da, tam kwitnie przemysł domowy,  w szczególności wyroby z drzewa, lub handel mazią i t. p.

 

Roman Reinfuss (Gorlice).  


<<< CZĘŚĆ PIERWSZA <<<


czwartek, 27 sierpnia 2020

R. Reinfuss, Pasterstwo na Łemkowszczyźnie dawniej a dziś - artykuł prasowy z roku 1931. Część I.

 Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.








Pasterstwo na Łemkowszczyźnie dawniej a dziś.

Obraz Łemkowszczyzny. – Ludność. – Wędrówki po owce. – Wymiana z Węgrami. – Upadek pasterstwa. – Zwrot w kierunku rolnictwa.

 

Kraków, 2 sierpnia.

Pod nazwą Łemkowszczyzny, rozumiemy północne stoki Beskidu Zachodniego i Środkowego, zamieszkiwane przez górali ruskich, zwanych Łemkami. Osiedla ich sięgają na zachodzie po przełom Popradu, a na północy po linkę, przechodzącą przez Grybów, Gorlice i Jasło.

Łemkowie przybyli tu w XIV i XV w. wraz z falą pasterzy wołoskich, którzy cofając się przed napierającą potęgą turecką, opuścili swe dotychczasowe siedziby i szukali schronienia w słabo zaludnionych Karpatach.

W tym okresie wspólnych wędrówek wchłonęli Rusini mnóstwo elementu wołoskiego, przyjmując przy tej sposobności całą wołoską kulturę pasterską, budownictwo, strój, zwyczaje itd.

Koloniści wołosko–ruscy zajmowali wąskie dolinki górskie, budowali tam swoje osiedla, a na stokach nieurodzajnych, kamienistych wzgórz, wypasali liczne stada owiec i wołów. W zamian za prawo wypasu płacili właścicielom poszczególnych terenów, owcami, wełną lub serem. Jednakże niegościnne góry nie pozwalały na prowadzenie normalnej hodowli. Liczne potoki, przepływające przez olchowe gaiki, sprzyjały rozwojowi motylicy, która uniemożliwiła zimowanie owiec i trzymanie ich przez czas dłuższy, jak jedno lato.

Na tle tych miejscowych stosunków pasterstwo na Łemkowszczyźnie przybrało oryginalną i rzadko spotykaną formę, polegającą na tem, że w jesieni sprzedawali gazdowie wszystkie owce na rzeź, a na wiosnę kupowali znowu w okolicach, gdzie plaga motylicy nie była znaną.

Na zakupno owiec udawali się gazdowie aż do odległych wiosek Bieszczadów i Pokucia, gdzie na suchych i zdrowych połoninach wypasali Huculi owce odpowiednie do chowu.

Na kilkanaście dni przed Wielkanoc, wybierali się w drogę wraz z najętymi juhasami i przez długi szereg dni wędrowali pieszo ścieżkami górskiemi aż hen ku Nadwórnej, gdzie tymczasem miejscowi właściciele ściągali do wsi swe stada, a wójtowie na wspólnej naradzie ustanawiali cenę za owce wraz z jagnięciem. Cena ta obowiązywała wszystkich, a sprzedającemu w żadnym wypadku nie wolno jej było zmienić.

Po zakupnie owiec wracali gazdowie tą samą drogą do domu, nie spuszczając się nigdy do wiosek podgórskich, trzymając się stale działów i ścieżek wzdłuż gór.



Przed ostatecznem wysłaniem owiec na paszę, łączyli poszczególni właściciele swe stada (liczące przeważnie 40–60 sztuk), a następnie dzielili na większe partje, które pod opieką juhasów wyruszały w góry do poprzednio przygotowanych koszarów. Zajęcie juhasa nie należało wcale do bezpiecznych, w górach włóczyli się zbójcy,  którzy podkradali się nocą pod koszary i brali bez pardonu tłustego barana, piekli go na ogniu w kolibie i następnie zjadali, dzieląc się wspaniałomyślnie z juhasami. Czasem jednakże wizyta opryszków kończyła się smutniej porwali np. stado wołów i popędzili przez góry na targ do Węgier, czasem nawet zabili odważnego juhasa, który usiłował przeszkadzać im w kradzieży. Jeszcze w stosunkowo niezbyt odległych czasach było pasterstwo jedynem źródłem utrzymania Łemków, wypas owiec przynosił im rocznie dwie strzyże wełny (wiosenną i jesienną), ser i dobrze znawożone koszarzyska, na których z niewzruszonym optymizmem wysiewali chłopi żyto lub owies.


>>> CZĘŚĆ DRUGA >>>

 

 

 

sobota, 9 maja 2020

mgr R. Reinfuss, Łowiectwo ludowe na Łemkowszczyźnie - artykuł prasowy z roku 1936. Część II.



Zachowano pisownię oryginalną. Źródło u autorów.

Mgr Roman Reinfuss (Gorlice).

Łowiectwo ludowe na Łemkowszczyźnie. Część II.




Do chwytania drobniejszych  zwierząt futerkowych  (tchórz, lis, kuna) służą

DREWNIANE SAMOŁÓWKI,

Zwane „past” lub „skrynka”. Paść na tchórza (Rys. 4) jest to skrzynka z trzech stron zamknięta, w której górna ściana i jedna z bocznych umieszczone są ruchomo na drewnianej osi.
W chwili zastawienia paści, otwiera się skrzynkę w sposób przedstawiony na rycinie, nastawia mechanizm, służący do samoczynnego zamykania paści i obciąża się podniesione wieko ciężkiemi kamieniami, aby schwytane zwierzę nie mogło się wydostać.Mechanizm samego zatrzasku polega na tem, że sznurek (Rys. 4 d), podnoszący wieko skrzynki umocowany jest do drewnianego klinowatego języczka (c), wspartego na wąskiej blaszce (b), na której wiąże się wewnątrz skrzynki przynętę (a). Gdy zwierzę dotknie przynęty, musi drgnąć pozioma blaszka, co powoduje wyswobodzenie lekko zaczepionego klina. Sznurek przytrzymujący wieko traci wtedy punkt zaczepienia i skrzynka zamyka się pod wpływem swego własnego ciężaru i kamieni, leżących na wieku.



Paści do chwytania  kun  i lisów działają na tej samej zasadzie, co wyżej opisana, z tą tylko różnicą, że otwierają się na dwie strony (Rys. 5), gdyż ani lis ani kuna nie weszłaby do skrzynki, nie widząc możliwości wyjścia po przeciwnej stronie.




Opisanych wyżej paści skrzynkowych, jak również paści drążkowych,  polegających na tem, że zwierzę, poruszające przynętę, zostaje przyciśnięte beleczką, najeżoną kolcami  i nowomodnych paści żelaznych t.zw. „żelizek”  używają Łemkowie w tych przypadkach, gdy tchórz, lis czy kuna zakradają się w  obręb gospodarstwa,  a więc np. tam, gdzie bywa zamknięty drób.
Natomiast do polowania w terenie służą inne sposoby, wśród których na pierwsze miejsce wysuwa się

”CHWYTANIE NA KULKĘ”,

Używane do łapania zajęcy, sarn, jeleni i lisów. Kulki są to pętlę (Rys. 6), robione dawniej z mocnego sznurka, dziś z  drut, przywiązane do drzewa na wysokości głowy zwierzęcia, które, po schwytaniu, usiłuje zerwać pętlę i ginie uduszone. Kulki zastawiają Łemkowie tylko na „białym  śladzie”, t.j. wtedy, gdy spadnie obfity śnieg i zwierzyna musi biegać po lasach przetartemi przez siebie ścieżkami.




Ażeby myśliwy, zastawiający sidła, sam nie zapadał się w śnieg, ubierano na nogi specjalne przyrządy t.zw. „kierpci derewinni”, podobne do maleńkich saneczek (Rys. 7). Z innych sposobów łowieckich wymienić należy przedewszystkiem podkurzanie, stosowane latem przy polowaniu na zwierzęta, ukrywające się w jamach ziemnych, a więc w pierwszym rzędzie na isy.
Zwierzę, zmuszone dymem do ucieczki, zostaje u wylotu jamy zabite lub żywcem schwytane do zastawionego worka.




SIDŁA NA PTAKI.

Ptaki chwyta się zapomocą sideł, sporządzonych z włosia końskiego.  Technika sporządzenia takiej samołówki przypomina zupełnie chwytanie „na kulkę”, z tą tylko różnicą, że do chwytania sarn lub zajęcy zastawia się tylko jedną pętlę, podczas gdy przy chwytaniu ptaków przymocowuje się na desce kilkadziesiąt pętli od razu (Rys. 8), a z wierzchu posypuje się jakiemś ziarnem dla przynęty. Ptaki, siadając na desce, wplątują nogi i głowy w włosień na pętelki i nie mogą już uciec.



KŁUSOWNICTOW Z BRONIĄ PALNĄ.

Opisane wyżej stare, prymitywne sposoby łowieckie, odgrywają już dziś rolę podrzędną, głównie bowiem myśliwi łemkowscy posługują się strzelbami,  t.j. staremi dubeltówkami lub częściej karabinami wojskowemi, których dużo jeszcze przechowują chłopi z czasów wojny. Kwestja zdobycia amunicji rozwiązana jest na Łemkowszczyźnie w sposób zgoła niecodzienny. Kłusownik, zwany tu „rabsik”,  wybierając się na polowanie, idzie najpierw z motyką „ukopać patronów”.
W niektórych bowiem okolicach, zwłaszcza na przestrzeni Łupków– Sianki, dziś jeszcze znajduje się na pobojowiskach masa zagrzebanych w ziemi niewystrzelonych nabojów austrjackich lub rosyjskich. Kłusownicy, znając te miejsca, kopią tam naboje, a następnie po oczyszczeniu ich z rdzy i śniedzi, używają do swoich flint.
Pewien procent Łemków, polujących ze strzelbą w ręku, czyli t.zw. „strelciw”, dzierżawi własne polowanie, ale i ci są właściwie kłusownikami, gdyż polują bez względu na ustawowy czas ochrony i jakość zwierzyny.    






Zostań Patronem Z Pogranicza